Zdobycie klasztoru na górze Monte Cassino, ani też zdobycie
Piedimontei
wcale nie znaczyły dla nas końca walk we Włoszech. Niemcy cofali
się, ale przecież nadal odgryzali się aliantom, i to mocno. Wciąż
robili nam problemy. Ja wtedy byłem w oddziale informacyjnym,
którego szefem głównym był Michniewiczii.
Pewnego dnia mój pułkownikiii
woła mnie i proponuje:
- Panie poruczniku, trzeba kogoś na zastępcę szefa bezpieczeństwa!
Tę funkcję pełnił taki jeden, który za nic nie lubił ryzykować.
Jak było coś śmierdzącego, to już go nie było i trzeba było
robić za niego. Dlatego pułkownik chciał go zmienić.
- Ja myślałem o panu - mówi pułkownik, ale kogo by pan widział,
żeby mógł pana zastąpić?
Wtedy na swoje miejsce zaproponowałem Kośmidra. Znałem go jeszcze
sprzed wojny, a potem wracaliśmy z Afryki Południowej na jednym
statku. W Afryce był instruktorem i szkolił Murzynów,
przygotowywał ich do wojny na Dalekim Wschodzie. Kośmider wziął
moje stanowisko, a ja poszedłem na zastępcę szefa bezpieczeństwa
II Korpusu.
Ja już wcześniej miałem kontakty z Anglikami, ale teraz ich
jeszcze przybyło. W tamtym czasie zrobiłem coś, czego powinienem
się wstydzić, coś nie bardzo fair. To było zaraz po
wejściu do klasztoru. Był bardzo zrujnowany, ale dla nas nie to
było najgorsze. Po tej bitwie całemu II Korpusowi musieli wszystkie
mundury zmienić, bo trupi odór przeszedł wszystko, mundury i
bieliznę też. Niemcy, którzy przeżyli, też śmierdzieli
strasznie – a ich trupy jeszcze bardziej.
Polacy w ruinach klasztoru, 18.05.44 /w: Żabczyński.../. |
Zaraz po ataku na Monte Cassino, jak tylko zostałem mianowany,
przychodzi z 8 Armii brytyjskiej rozkaz, że im potrzeba jakieś 50
kompletnych mundurów niemieckich – i my mamy im to dostarczyć.
Rozkaz jest taki, że mamy to pościągać z tych makabrycznych
trupów. Okropność, bo te trupy są przecież podziurawione,
zakrwawione i leżą od wielu dni i ładnie nie pachną. Anglicy
chcieli wszystko, całe mundury, włącznie z butami. Jak my mamy to
zrobić?! A nasi ludzie nie tylko że śmierdzą, to jeszcze
strasznie są pomęczeni. Więc kombinuję, żeby ich nie…
Wszyscy
wiedzą, że Monte Cassino atakowali najpierw Francuzi, potem Anglicy
i Amerykanie. Amerykańskie bombowce zburzyły bombami cały
klasztor, a potem Niemcy w tych piwnicach, w tych kazamatach się
okopali - te gruzy jeszcze ich broniły. Wielu jednak zginęło, bo
to i samoloty, i nasz artyleria w nich tłukły. Ich trupy wtedy
jeszcze nie były pochowane, nie miał się tym kto zająć.
Przed nami wiele tygodni, a nasz pierwszy atak poszedł w maju, gdy
już zrobiło się całkiem ciepło. Można sobie wyobrazić, jak tam
cuchnęło, gdy "nasze" trupy leżały od 11 aż do 18 maja
- cały długi tydzień!
Co tu zrobić? Niedaleko od nas była „klatka” niemieckich
jeńców.
Jeńcy niemieccy pod Cassino, 1944 /w: New Zealand History/. |
Pojechałem tam, porozmawiałem z jednym doktorem, szefem tych
Niemców. Powiedziałem mu, że powołana jest specjalna komisja i
ona właśnie przychodzi - a jej szefem był kto? No, przecież że
ja – bo Tadeuszekiv
sam siebie mianował. I ja idę do nich, oczywiście po niemiecku,
pytam:
- Czy macie wszy?
Nie było ważne, co odpowiedzą, bo i tak mieli się wyczyścić. Od
razu mówię do nich:
- Jutro rano przyjadą fryzjerzy i oni będą was strzyc i czyścić,
żeby tu się co nie rozniosło. Dlatego, za wyjątkiem waszych
własnych rzeczy personalnych (red. osobistych), tj.
portfelów, zegarków i temu podobnych - zadysponowałem - wszystko
co macie na sobie albo w bagażu, ma być ułożone w kostkę, do
dezynfekcji.
Nazajutrz Niemcy wykonali te polecenia to co do joty i zostali bez
ubrań. Wtedy powiedziałem im, że przecież nie mogą być nago, że
dlatego ofiarowaliśmy im angielskie battle
dresy, bo nic innego nie mamy przecież.
Niemcy się przebrali, a ich ubrania poszły do dezynfekcji. Porządek
musi być – ale za dwa, trzy dni musiałem im powiedzieć, że jest
problem, bo nasi higieniści nawalili:
- Tak dezynfekowali, że się wszystko, wasze rzeczy, spaliło się!
- Ha, cóż! 8 Armia podziękowała za komplety umundurowania, a Niemcy
chodzili w angielskich mundurach.
Forsowanie rzeki Chienti /w: Ankona- bitwa.../. |
Ja zawsze miałem problemy z tymi zawodowymi oficerami, którzy w
bitwie się nie sprawdzili, a tylko w sztabie urzędowali. Na
wszystkich odprawach udawali braterstwo broni, ale gdy nasz pułkownik
wykład zrobił i potem pytał o zdanie wszystkich podkomendnych, to
większość z tych zawodowców najpierw kalkulowała, czy odpowiedź
będzie się podobała przełożonemu i bali się powiedzieć „coś
nie tak”. Tymczasem ja zawsze czekałem, żeby mówić jako
ostatni. Jak już oni swoje powygadywali, to mówiłem do nich i
pułkownika:
- Wcale nie jest, jak się wydaje tutaj! Nie znacie rzeczywistości!
- bo ci dyplomowani oficerowie, po szkołach "z orzełkami",
naprawdę nie znali rzeczywistości.
Mogłem sobie trochę pozwolić, bo miałem już parę odznaczeń i
nawet Sikorski mi je wręczał. Może nawet za dużo sobie czasem
pozwalałem?
Pewnego dnia wyszedł rozkaz, aby ci dyplomowani, którzy dołączyli
do nas we Włoszech z Anglii - żeby poszli do liniiv.
Poszli na dowódców batalionów i wtedy okazywało się, jak to jest
w prawdziwym boju, a nie w teorii. Stało się na przykład tak, że
przy przeprawie Czekałowskivi
zapomniał wydać rozkaz, aby zaraz za pierwszymi oddziałami
piechoty, które chwyciły przyczółek mostowy, przeprawić działa
przeciwpancerne, chociaż saperzy zdążyli już przerzucić
przejście przez rzekę. Gdy w kontrataku Niemcy zaatakowali czołgami
– to z braku środków przeciwpancernych wyrzucili batalion z
powrotem za rzekę. Potem nasi to nadrobili, ale były straty.
Chcieli go wziąć z powrotem do sztabu, jednak odmówił - wolał
zostać w linii.
Polacy w Ankonie, 1944 /fot. NAC, w: Ankona.../. |
W sierpniu gruchnęła wieść, że w Warszawie wybuchło powstanie. Anders ani Sosnkowski tego nie chciałvii, ale cóż… Co my mogliśmy na to? Jedyne to było, że my wtedy Niemców mogliśmy mocniej nacisnąć, żeby ta wojna już się skończyła. Wcześniej jednak Powstanie upadło i Niemcy nie chcieli Warszawiakom dać praw. To my powiedzieliśmy do Niemców, że nie będziemy brali jeńców. W końcu Niemcy jednak ulegli i przyznali prawa kombatanckie żołnierzom AK. Wcześniej jednak chcieliśmy pomóc Powstaniu – samolotami wozili im broń. Myśmy mieli na południu Włoch kilka swoich, polskich baz i obozów - była baza główna i kilka jej podległych. Na południu była też baza Jedenasta (red.: Brindisi). Gdy było Powstanie Warszawskie - stamtąd szły zrzuty broni i materiały. Wracało mało - jeden na dziesięć! Lecieli przez cały Adriatyk, Jugosławię, Bałkany – z braku paliwa nie mogli tak wracać, więc gubiły się. Myśmy zażądali, żeby Ruski pozwolili im startować z ich lotnisk - zaopatrzenie w paliwo - odmówili. Trzeba było zaniechać. W drodze powrotnej czekały myśliwce niemieckie i ich zestrzeliwaliviii.
Opr.: WojCiech
-----------------------------------------
i Operacja zdobycia Piedimonte miała cechy improwizacji - 6 pułk pancerny poniósł duże straty w ludziach i czołgach walcząc w terenie bardzo trudnym do akcji, pozbawiony dobrego wsparcia piechoty i artylerii.
ii Władysław
Michniewicz (1901–1995) – szef Oddziału
Informacyjnego Kwatery Głównej 2 Korpusu,
z ogromnym doświadczeniem wywiadowczym:
Od
1917 r. członek POW na Humańszczyźnie. W 1918 r. aresztowany
przez bolszewików w Rosji, skąd uciekł. W grudniu skazany na karę
śmierci przez petlurowców, również uciekł. Na Humańszczyźnie
kierował placówką POW do sierpnia 1919 r. Od marca 1920 r. służył
w II Oddziale Sztabu Generalnego WP. Od sierpnia 1920 r. przebywał
na placówce wywiadowczej w Estonii (od 1921 r. jako drugi pomocnik
attach ́e). Od stycznia 1922 r. pracował na placówce wywiadowczej
w Moskwie, od grudnia 1922 do czerwca 1923 r. był jej kierownikiem.
Następnie ponownie znalazł się w centrali II Oddziału Sztabu
Generalnego WP. W latach 1922–1927 pełnił służbę w 45 Pułku
Piechoty w Równem. Absolwent Wyższej Szkoły Wojennej (1930).
Następnie w Dowództwie 2 Dywizji Piechoty Legionów. Od listopada
1932 r. ponownie w Wydziale Wywiadowczym II Oddziału (placówka w
Kijowie). W 1937 r. został dowódcą kompanii w 15 Pułku Piechoty.
W 1938 r. ponownie w wywiadzie (Czechosłowacja). W 1940 r. został
szefem wywiadu na Środkowym Wschodzie, a w 1943 r. szefem Oddziału
II 2 Korpusu Polskiego. Po zakończeniu wojny wyemigrował do
Ameryki Południowej i zamieszkał w Argentynie.
/w:
K. Paduszek, „Enfant terrible” wywiadu i kontrwywiadu II
Rzeczypospolitej, czyli rzecz o ppłk. Władysławie Michniewiczu,
[w:] Wywiad kontrwywiad wojskowy II RP, red. T. Dubicki, Łomianki
2019, s. 177–186/
iii Mój
pułkownik woła mnie... – spisujący
wspomnienia por. Majerowicza nie wie, czy chodzi o płk.
Michniewicza, czy też przełożonego innej rangi.
iv Tadeuszek
– tak zwykł o sobie samym mówić por. Tadeusz Majerowicz.
v Wymownym
przykładem niedoborów żołnierzy „w linii” może być
sytuacja opisana tuż przed bitwą o Monte Cassino:
9
maja 3. DSK była gotowa do rozpoczęcia natarcia. Liczyła ona 851
oficerów i 12 841 szeregowych. Do pełnych stanów etatowych
brakowało 785 szeregowych, istniała natomiast nadwyżka 31
oficerów.
/za:
Bartosz
Janczak, Bitwa o Monte Cassino i chwała „karpatczyków”./
vi Mjr
dypl. Zdzisław Czekałowski – absolwent Wyższej
Szkoły Wojennej,
kursu 1938-1940 (XIX promocja), wtedy jako pomocnik oficera
informacyjnego 12 DP w stopniu porucznika. Wg T. Majerowicza napisał
broszurę p.t. "Planowanie i rzeczywistość" (bliższych
danych brak).
Był dowódcą 3
Batalionu Strzelców Karpackich od 10 VI 1944,
a zatem już po bitwie o Monte Cassino, natomiast dowodził w
walkach
o Ankonę.
Można podejrzewać, że „wpadka” opisana we wspomnieniach
dotyczyła niepowodzenia związanego z przekraczaniem strumienia
Valentino, w kierunku na wzgórze Santo Stefano – w artykule Bitwa
o Ankonę…
problemy związane z przekroczeniem bagnistego strumienia opisane są
kilkakrotnie, jednak bez sugestii wskazanej przez T. Majerowicza.
vii Obecnie
wiadomo, że dowództwu AK w Warszawie nie wydano jednoznacznej
zgody na rozpoczęcie powstania, ale
też jednoznacznie nie zabroniono. Co prawda 29 lipca 1944 Naczelny
Wódz posłał do Warszawy depeszę
/.../ w obecnych
warunkach jestem bezwzględnie przeciwny powszechnemu powstaniu
/.../, jednak została
przetrzymana i dotarła do Warszawy dopiero 6 sierpnia (w: Kazimierz Sosnkowski: bezsilny sprzeciw Naczelnego Wodza).
viii Straty
lotnicze nie były aż tak wielkie, ale zrzuty mało
skuteczne:
Piloci
mieli do pokonania ok. 3 tys. kilometrów w obie strony, w większości
nad terenami okupowanymi przez III Rzeszę. /.../ ...w
trakcie powstania 306 samolotów alianckich zrzuciło nad walczącym
miastem 159 ton uzbrojenia, leków i prowiantu. Niestety większość
zasobników dostała się w ręce niemieckie. /.../ W czasie lotów
nad Warszawę siły sprzymierzone straciły 41 samolotów, a śmierć
poniosło według różnych szacunków 220-250 członków załóg
bombowców. /za:
Polska Zbrojna: Zrzuty nad Warszawą/.