Bitwa o Monte Cassino dla nas, Polaków, zaczęła się w maju 44, w pierwszej połowie miesiąca. Ciepło, a nawet gorąco tam było – i nie tylko o pogodę szło. W pierwszym, nocnym ataku, 12 maja, mówiłem, jak major Domoń powiedział mi, że stracił swój batalion, a ja nie mogłem w to uwierzyć. A przecież tak było, że nie tylko jego ludzi Niemcy natłukli, że strach o tym myśleć. Niewyobrażalne, a przecież stało sięi.
Ale nic to, trzeba było nacierać dalej, bo Linia Gustawa musiała być przełamana, a ten cholerny klasztor bronił przejścia przez dolinę (red. Dolina Liri), która była pod nim.
Biało-czerwona nad Monte Cassino /w: Bitwa o Monte Cassino/. Więc teraz przychodzi następny atak na Monte Cassino, noc 16/17 maja. Pamiętam, jak 17 rano myśmy wszyscy siedzieli w sztabie… Oczywiście dowództwo było w namiotach, oni sobie stołki pod... Jasne, że bardzo dobrze było tam, pod namiotem, gdy ci w polu... |
Potem Czapski tak o tym napisałii:
Podciągnięto zaopatrzenie w amunicję (brakło jej żołnierzowi z powodu wybitych nosicieli amunicji). Do natarcia ruszają te same wykrwawione brygady [...] z trzech batalionów zrobiono dwa bataliony, w skład zaś trzeciego weszli żołnierze spieszeni z artylerii przeciwlotniczej, kierowcy, warsztatowcy i nawet lekko ranni [...] chodzi o los całej bitwy, o los całego Korpusu.
W nocy z 17 na 18 maja trwają przygotowania do wydłużenia natarcia Korpusu. Ale wysłane naprzód patrole stwierdzają wycofywanie się nieprzyjaciela z góry klasztornej. 3 dywizja nie ponawia natarcia i patrol 12 pułku ułanów zatyka sztandar biało-czerwony na gruzach klasztoru.
On, Czapski, nie napisał całej prawdy, bo jej chyba nie znał. Bo jednak sztab, i ci byli przy nim, przydaliśmy się na coś. Teraz powiem, jak to się stało, że „bez ponowienia strat w natarciu zatknęliśmy sztandar”.
Po tym wszystkim, a było już 17 rano, poczułem takie zmęczenie, że niemal osłabłem. Na szczęście dookoła było cicho jakoś, więc mówię do chorążego:
- Panie szefie, stańcie tu, a w razie telefonu, jakby coś było... Bo ja muszę znaleźć troszkę kawy, bo już nosem ryję w biurko.
Sytuacja była taka, że nawet kucharzy zabrali niemal wszystkich - bo wszystko, co nogami ruszało, poszło na przód, na linię, żeby tylko się utrzymać, bo Niemcy kontratakowali jak diabli. Kuchnia nasza była niedaleko, jakieś 50 - 60 metrów - i przychodzę tam, do tych resztek, co musieli zostać - i pytam:
- Nie macie trochę kawy?
- Poruczniku, dla pana zawsze!
Nalali mi dwa dobre kubki, szybko z nich rąbnąłem i lecę z powrotem, do siebie. Wiem przecież, że w każdej chwili bitwa może znów się zacząć, a telefony nawet wcześniej mogą się rozdzwonić.
Gonię do siebie, ale po drodze spotyka mnie niejaki Sawicki - był oficerem sytuacyjnym. Znałem go jeszcze w Polsce, przeprowadzałem przez granicę na Węgry, a potem dalej. Wtedy jeszcze był podchorążym, ale potem awansował i taki trochę zarozumiały się zrobił. Nie on jeden taki był, że dostał „orzełek na czapkę” i gówno wciąż wiedzieli, jak to jest w rzeczywistości na wojnie. Miał szczęście, bo prochu nie wąchał, tylko siedział w Anglii, tam pokończył sztab college (szkoły sztabu) i przy sztabie wojował. Muszę dodać, że tam, wtedy, ci wszyscy zawodowi, poza polskim, żadnym potrzebnym językiem po ludzku nie umieli gadać, a szczególnie po niemiecku większość nie umiała.
- Chodź, chodź, chodź! Ty też jesteś niemiec – chciał powiedzieć, że znam dobrze niemiecki - to będziesz tłumaczył. Chodź, bo podsłuch złapał depeszę dowódcy Niemców.
Chodziło o tych z 1 Dywizji Spadochronowej, która broniła Monte Cassino, samego klasztoru.
Poszliśmy do map - tam wszystko było pięknie wytyczone, chorągiewki powtykane... Dają mi przeczytać przechwycony telegram od Niemców - depeszę przechwycili radiowcy z naszego, polskiego pułku artyleriiiv.
Jak dzisiaj pamiętam treść tego meldunku - był od dowódcy dywizji do dowódcy tego batalionu, który trzymał klasztor:
Dzisiaj wieczorem wykonacie wariant nr - jakieś numery, z których gówno wiedziałem, a dalej, znów czytelnym tekstem - Do wykonania tego wariantu będzie wsparcie lotnictwa. Waidmannsheil! - napisał na końcu.
Numery tego wariantu nikomu nic nie powiedziały. Jasne, że mieli mieć wsparcie lotnicze, co mogło znaczyć, że nas ostrzelają albo bombami obrzucą… Dla mnie najważniejsze było to całe Waidmannsheil - to był klucz do zrozumienia, co oni mieli wykonać. To była nasza szansa.
Ja wiedziałem dobrze, że Waidmannsheil tłumaczyć trzeba jak nasze Darz bór! - i że to właśnie jest pozdrowienie dla tego, który ma wyjść (na przykład na polowanie, ale nie tylko). Oczywiste więc było, że ci w klasztorze chcą wyjść i przynajmniej przez jakiś czas wzgórze i klasztor będą nieobsadzone. Wtedy my musimy tam wejść.
Gdy jeszcze byłem całkiem młody - Tadeuszekv - zawsze dobrze polowałem, jeszcze przed 1918 rokiem, zanim Polska wyrosła na niepodległość. Wtedy Poznań, czyli cała Wielkopolska, należały do Niemiec, i ja z Niemcami miałem dużo do czynienia, z ich my myśliwymi też. Dobrze znałem ich zwyczaje. Skojarzyłem szybko, że dowódca dywizji to niemiecki myśliwy, i że dowódca batalionu spadochronowego też myśliwy - więc on mu życzył dobrego wyjścia!
Miałem pewność, więc znów poszliśmy do tych map i tam mówię do mjr Wańkowicza i do Włodka Stadnickiego:
Wzbudziło to wątpliwości sztabowców:
- A czy to na pewno tak?
Poszli z tym do do pułkownika. Pułkownik ich słucha, a potem mnie zawołał:
- A czy porucznik wie, że jeżeli to jest mylna diagnoza, to trafi pod sąd polowy?
A Tadeuszek na to:
- Ja jestem swojego pewny, ale jak by co, to porządku, niech będzie, że ja odpowiadam. Ja jestem pana adiutantem...
Jednak w sztabie wciąż mieli wątpliwości, że ten telegram zapowiada wyjście Niemców z klasztoru. Zawołali więc tłumacza. Był tam specjalny tłumacz, Frankowski, który przed wojną mieszkał w Rogoźnie. Nie był jednak myśliwym, to gówno wiedział, co ten Waidmannsheil znaczy. Wtedy przypomniało mi się, że jest ktoś, kto może rozstrzygnąć wątpliwości, więc im mówię:
- Jest kpt. Kwiatkowski, adwokat z Ostrowa, w sekcji badania jeńców. U niego możecie sprawdzić.
Poszli więc do niego, a on czyta i mówi tak, jak i ja powiedziałem:
- Będą bombardowali, żeby ułatwić wyjście tego batalionu z klasztoru.
Wtedy pułkownik:
- Ponieważ pan tak stawia sprawę wobec mnie, to na moją odpowiedzialność niech pan idzie zameldować wyżej.
Dotarło w końcu i do generała Andersa, a wtedy on wysłał rozkaz do wszystkich batalionów - przez cały dzień 17 maja, zwracał się do nich:
Za wszelką cenę trzymajcie się aż do wieczora. Wieczorem będą usiłowali się przebić.
Nadszedł ten ostatni wieczór – ale to nasze samoloty buczą, lecą i bombardują, żeby nie mogli podesłać posiłków. Dlatego, choć niemiecki batalion usiłował się przebić - ale nie mógł i 18 maja rano poddali się.
Potem zdobywaliśmy jeszcze Piedimonte. Tam też nie było lekko i wielu zginęło.
Wikipedia: Polacy przechwycili meldunek niemiecki o wycofaniu się z klasztoru. Nakazano artylerii ostrzeliwać drogi odwrotu nieprzyjaciela. W nocy 17/18 maja 1944 Niemcy opuścili klasztor, obawiając się okrążenia. /.../ Nad ranem zauważono nad klasztorem białą flagę. /.../ ...na murach najpierw proporzec 12 Pułku Ułanów, uszyty na poczekaniu przez plut. Jana Donocika, a następnie polską flagę /.../ Dopiero w kilka godzin później, na wyraźne polecenie gen. Andersa, obok polskiej flagi została wywieszona flaga brytyjska./.../
Flaga Polska i Brytyjska nad klasztorem /w: Polacy na Monte Cassino/. |
Tadeuszek się przysłużył, ale co z tego...? Anders w swoich wspomnieniach pisze, że Niemcy się utrzymywali... Napisał, że jego decyzje były oparte na informacjach i tłumaczeniach Oddziału Drugiego, gdzie byłem wtedy. Jemu pułkownik nie powiedział, kto przetłumaczył i wyjaśnił tę depeszę. Potem pułkownika udekorowali, Rankowicza (red. ppłk Wojciech Rankowicz, wywiad), tego od sytuacji też - bo poszedł płakać, a mnie dali srebrny krzyż zasługivi.
Opr.: WojCiech
Czerwone maki - prawykonanie i Karpatczycy /autor nieznany, 1944/. |
i Podobne wspomnienie z nocy 12 maja:
Na trzy kompanie 2 batalionu wróciło trzydziesty czterech całych żołnierzy. Kiedy odwiedziłem ppłka Brzóskę w jego schronie bojowym, jeszcze słabego, powiedział mi z naciskiem:
- Niech pan pamięta: o batalionie byłoby niewłaściwie pisać, że został rozbity.
- A jak mam to określić?
Ppłk Brzósko utkwił wzrok w worach schronu; przez wąski otwór był wylot na jasny dzień; w tym wylocie małe ciemne figurki ludzkie znosiły poległych; wyglądało to dalekie już, nierealne- jak cienie chińskie w dziecinnej zabawce. Usta podpułkownika poruszyły się cicho:
- Wybity…
Za: Bartłomiej Gajos, Bitwa o Monte Cassino.
ii Józef Czapski, Na nieludzkiej ziemi; Czytelnik, W-wa 1990; str. 365 i nast.
iii St. chorąży Dutkowiak lub Dudkowiak. Być może Franciszek Dudkowiak (1902 - 1966), ur. w Gościejewie (pow. Krotoszyn), chorąży radiomechanik sił powietrznych – czy brał udział w walkach o MC? Nie można wykluczyć, że podany w „Niebieskiej Eskadrze” dyw. 305 to ostatni przydział służbowy.
W Archiwum PSP 1939 - 1947 tylko: Franciszek Dudkowiak lub Karol Dutkowiak (bdb.).
Polacy
przechwycili meldunek niemiecki o wycofaniu się z klasztoru.
Nakazano artylerii ostrzeliwać drogi odwrotu nieprzyjaciela. W nocy
17/18 maja 1944 Niemcy opuścili klasztor, obawiając się okrążenia
(za: Mathew Parker: Monte Cassino: Opowieść o najbardziej zaciętej
bitwie II wojny światowej. Przekład Robert Bartołd. Poznań: Dom
Wydawniczy Rebis, 2005. ISBN 83-73-01615-5.).
W walkach
szczególnie zapisała się 3. Dywizja Strzelców Karpackich –
pierwszym oddziałem, który wkroczył do ruin klasztoru
benedyktynów, był wchodzący w jej skład 12. Pułk Ułanów
Podolskich. Wieczorewm 17 maja gen. Duch wydał rozkaz do działań w
nocy, ponieważ "nieprzyjaciel będzie próbował wyjść z
osaczenia /.../ nieprzyjaciel będzie się wycofywał grzbietem
klasztornym /.../ Nad ranem 18 maja 1944 r. polskie patrole zostały
wysłane na wzgórza 593 i 569. Stwierdzono opuszczenie przez
nieprzyjaciela tych stanowisk. Pozostali tylko ranni niemieccy
żołnierze./.../
Więcej: Bartosz Janczak, Bitwa o Monte Cassino i chwała „karpatczyków”.
v Tadeuszek – nawet w zaawansowanym wieku por. Tadeusz Majerowicz zwykł mówić o swojej osobie w ten właśnie zdrobniały, autoironiczny sposób. W przedstawionych wspomnieniach w większości ominięto ten element języka wspomnień, bowiem mogło by to prowadzić do nadmiernej komplikacji treści języka „mówionego” w przekazie „pisanym”. Z podobnych powodów WojCiech musiał „przystosować” więcej treści w trakcie ich redakcji, jednak istoty wspomnień nie zmienił.
vi Prawdopodobnie wtedy por. T. Majerowicz otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami. Krzyż Walecznych otrzymał wcześniej, jeszcze w Pułku Ułanów Karpackich (nad. 14-01-1942). Posiadał też Odznakę za Rany, Medal Wojska i prawo noszenia odznaki Pułku Ułanów Karpackich. Ponadto baretki wskazują na posiadanie Gwiazdy Afryki (Africa Star) oraz Gwiazdy Włoch (Italy Star).
Poniżej zdjęcie z odznaczeniami por. T. Majerowicza oraz „odczytanie” baretek (ustalenia red. Przemysława Kopija, za m.in.: Jan Bielatowicz, Ułani Karpaccy – Zarys historii pułku oraz „Ułan Karpacki” marzec 1947).
Odznaczenia por. T. Majerowicza (arch. W. Banaszak). |