Niemcy niemal do ostatniej chwili nie poddawali się i dlatego trzeba było być ostrożnym. Pamiętam, że w ostatnich dniach kwietnia 1945, a może był to nawet początek maja – obłożyli nas bombami. Staliśmy wtedy w jakiejś wsi we Włoszech, mieliśmy nocować we trzech w jakimś budynku. Byłem ja i ze mną dwóch Żydów, którzy już tylko chcieli przeżyć. Jeden z nich, Krauskan, pochodził z Warszawy, z zawodu adwokat. Dobrze mówił po włosku, bo całą wojnę tam się ukrywał, w Rzymie, a nawet w samym Watykanie. Trzeba powiedzieć, że Watykan dużo robił dla uchodźców - Polaków, Żydów i innych. Jednak Kesselring, ten, który dowodził we Włoszech - nie wlazł. Niemcy nigdy nie weszli do Watykanu i dlatego wielu tam przetrwało wojnę, choć gdzie indziej ich wydawali i mordowali. Gdy oswobodziliśmy Rzym, to Krauskan sam się do nas zgłosił – był podporucznikiem rezerwy. Był ranny jeszcze w wojnie bolszewickiej, w 1920 r. - nogę miał przestrzeloną i to ciągle mu ropiało. Musiał pilnować - wkładał tampony z waty