Przejdź do głównej zawartości

Translator

Dokąd po wojnie?

Niemcy niemal do ostatniej chwili nie poddawali się i dlatego trzeba było być ostrożnym. Pamiętam, że w ostatnich dniach kwietnia 1945, a może był to nawet początek maja – obłożyli nas bombami. Staliśmy wtedy w jakiejś wsi we Włoszech, mieliśmy nocować we trzech w jakimś budynku. Byłem ja i ze mną dwóch Żydów, którzy już tylko chcieli przeżyć. Jeden z nich, Krauskan, pochodził z Warszawy, z zawodu adwokat. Dobrze mówił po włosku, bo całą wojnę tam się ukrywał, w Rzymie, a nawet w samym Watykanie.
Trzeba powiedzieć, że Watykan dużo robił dla uchodźców - Polaków, Żydów i innych. Jednak Kesselring, ten, który dowodził we Włoszech - nie wlazł. Niemcy nigdy nie weszli do Watykanu i dlatego wielu tam przetrwało wojnę, choć gdzie indziej ich wydawali i mordowali.
Gdy oswobodziliśmy Rzym, to Krauskan sam się do nas zgłosił – był podporucznikiem rezerwy. Był ranny jeszcze w wojnie bolszewickiej, w 1920 r. - nogę miał przestrzeloną i to ciągle mu ropiało. Musiał pilnować - wkładał tampony z waty i tak dalej. Drugi z nich, Berkowicz, pochodził z Łodzi. Miał łóżko pod ścianą, po przeciwnej stronie niż Krauskan.
Gdy w nocnym nalocie Niemcy na nas wyrzucili bomby, to rozpoczął ostrzał z karabinów maszynowych i te kule trzaskały po murach. To ja objąłem komendę - bo ktoś przecież musiał:

- Leżeć! Na ziemię!
Wtedy ten idiota Krauskan zapalił latarkę, żeby wygodnie zejść z łóżka polowego. Gdy to zrobił, to ja wrzeszczę na niego:
- Zgaś pan ją, bo dajesz oknem sygnały! Natychmiast ciemność! 
Wtedy on, wciąż trzęsąc się w strachu, gada do mnie:
- Kiedy nie mogę, bo skurcz mnie złapał.
Dopiero wtedy wydarł się Berkowicz:
- Wrzuć to gówno pod koc!
Zawsze był rozkaz, że jak bombardowali, to mieliśmy iść do piwnic. Ktoś-gdzieś-tam wołał więc:
- Wszyscy na dół!
I wtedy, w tym wszystkim skądś pojawił się Fijałkowski Tak samo jak ja - też Poznaniak - ale spod Krotoszyna. Był szefem naszej kancelarii. Istna to była dla mnie komedia, gdy ten Fijałkowski, w białej koszuli nocnej i w hełmie na głowie, jak duch jakiś, schodził do piwnicy.
Tak właśnie zapamiętałem to ostatnie nocne bombardowanie.

Mundur polowy Ułana Karpackiego, por. T. Majerowicza /foto W. Banaszak/.

Potem okazało się, że tacy jak my raczej nie mają po co wracać do Polski, którą przejęli bolszewicy. Wtedy dowódcą wojsk polskich poza granicami polskimi był Sosnkowski. Potem - za coś - tego nigdy nie mogłem rozgryźć - on pogryzł się z Anglikami. Potem znów coś tam nie wyszło i nominalnie Bór-Komorowski był mianowany, a jego zastępcą był Anders, który robił wszystko jakby inaczej. Nie zawsze można było się w tym wszystkim połapać. Sosnkowski toczył bardzo ciężkie boje z Mikołajczykiem, byli antagonistami. 

Ja sam jeszcze trochę spraw zrobiłem na polecenie generała Andersa, ale powoli odszedłem na boczny tor i w końcu kupiłem winnicę pod Bordeaux. Nie mogłem wrócić do Polski, jakoś trzeba było wejść w życie powojenne. Teraz [red. rozmowa miała miejsce w 1989 roku] nawet nie wiem, co z Sosnkowskim, czy zmarł, czy żyje. Kopański zmarł, Bobiński zmarł w Paryżu. [red.: Gen. Bobiński zmarł 18 lutego 1975 roku w Londynie. Został pochowany na Cmentarzu South Ealing w Londynie. Mieszkał po wojnie w Paryżu.]
Tak ogólnie myślę, że w Polsce… Dla Polski w 1939 roku wojna przyszła za wcześnie. Bo to było krótko, tylko 20 lat niepodległości – i przez ten czas nie zatarły się animozje pomiędzy byłymi zaborami. To zbyt często odbijało się waśniami pomiędzy oficerami zawodowymi z różnych armii, z tych carskich, pruskich i austriackich zaborów.
Nim jednak osiadłem na stałe we Francji, różne były myśli i propozycje. Na przykład w służbie mojej był też Waligórski. Był nawet starszy wiekiem ode mnie wiekiem, ale rangą młodszy. Wcześniej pracował jako oficer wywiadu, w naszej ambasadzie u Niemców, w Berlinie. Jak wojna wybuchła, to ich stamtąd wyrzucili do Danii, potem do Norwegii i znów przez Anglię – znaleźli się we Francji, w I Dywizji Polskiej, na Linii Maginota. Gdy Francuzi się poddali, to nasi trafili w niemieckie ręce. Waligórski został jeńcem niemieckim i najpierw siedział w Prusach Wschodnich, ale stamtąd, jako chorego ewakuowali go do Francji. Wtedy im jakoś uciekł i złapał kontakt z francuskim ruchem oporu, a potem – skomplikowane historie - pracował w konsulacie polskim w Tuluzie. Może i miałby spokój, ale pewnego ranka idzie do konsulatu i co? Przed wejściem zobaczył czarne limuzyny Gestapo. Wycofał się i nawet nie wrócił do miejsca zamieszkania. Udało mu się wymigać od niemieckiego aresztu, bo jakoś wylądował w ośrodku polskim w departamencie Angers. Tam wziął go do szpitala w Poż [red.: zapis fonetyczny, niepewny] dr Michalski, ożeniony z córką profesora medycyny w Montpellier. Potem Michalski długo go ukrywał.
[Od red.: Opowieść o ppor. Waligórskim jest „przybliżona”. Nie udało się znaleźć danych o osobie „Waligórski” natomiast w pewnym stopniu opisowi „przygód Waligórskiego” odpowiadają informacje dotyczące Romana Wodzickiegoi - czy jednak jest to ta sama osoba?].
Gdy Południowa Francja była wolna - to on przyjechał do nas, do Korpusu, jako uzupełnienie. To stało się już po Monte Cassino, gdzie przecież mieliśmy wielkie straty. Właśnie z nim po wojnie jeździliśmy po Południowej Francji, którą on przecież bardzo dobrze znał. On mówił do nas tak:
- Mamy różne propozycje, żeby tutaj zostać.
Jednocześnie mieliśmy kontakty z korpusem kanadyjskim, bo był przecież z nami we Włoszech. Szef bezpieczeństwa tego korpusu mówił do mnie, zachęcał i namawiał:
- Tadeusz, jedź z nami do Kanady. Będziesz miał dobry etat w Kanadyjskiej Policji Konnej.
Tak samo wyjazd za morza proponowało mi Stowarzyszenie Szczurów Pustyni w 9 Dywizji Australijskiej:
- Chodź z nami, jedź do nas. Będzie ci dobrze, zadbamy o to na pewno.
Wierzyłem im, bo to przecież było braterstwo broni zawarte w boju, ale jednocześnie nie chciałem za daleko od Polski. 

Wspomnienie z Polski: żona i córka, ok. 1943 /arch. rodzinne/.

Ja wtedy nie miałem spokoju. Myślałem nawet, że ktoś z Polski przyjedzie do mnie - albo chciałem jechać do Anglii, chciałem też zostać we Francji. Zawsze albo gorzej, albo to tam, albo tu lepiej. Co robić? Różne były wtedy pomysły, czas bardzo niepewny - bo co robić, jeśli nie wracać do kraju?

Jeździliśmy w kilku po Francji, potem nawet dołączył do mnie szwagier, Edward Banaszakii. Trochę próbowaliśmy razem coś tu zrobić, coś przygotować – ale jakoś nie udało się. 

Mundur wyjściowy Ułana Karpackiego, por. T. Majerowicza /foto W. Banaszak/.


Razem z tym Waligórskim, który później ożenił się z córką pułkownika francuskiego, który był dowódcą artylerii w Metz (to ta twierdza na północy Francji) - wylądowaliśmy w Poż [red.: zapis fonetyczny, niepewny] u Michalskiego, tego doktora, a raczej pod jego kuratelą. Mieszkaliśmy wtedy w hotelu, którego właściciel nas gościł. Był oficerem francuskim dobrze i znał Waligórskiego, bo byli razem w niewoli. Ten Francuz zrobił nam przyjęcie… ale tam właśnie zatruliśmy się mulami tak, że przez tydzień zdychaliśmy, choć piliśmy do nich wino. Biegunka po tym wszystkim była taka, że już więcej ich nie jadłem, nigdy!

Tam właśnie pewnego poranka stało się, że przychodzi portier i prosi mnie na dół, że ktoś koniecznie żąda mnie widzieć. Więc schodzę, patrzę… Toż to jest Antoś Jaruzelski!
Okazało się, że Antoni nie wiedział, co co ze sobą zrobić mieście i do tego właśnie hotelu łóżka przyszedł szukać. To był jeden z naszych, znajomych mi oficerów - chyba nawet jakiś kuzyn tego generała, Wojciecha Jaruzelskiego. Dlaczego myślę że kuzyn? - tak samo z kresów pochodził, jakaś wspólna ciotka chyba była u nich.
Antoś Jaruzelski przez Rosję przeszedł i już tam był razem z Andersem. Tutaj miałem go jako podwładnego. Kłopotu z nim było co niemiara, bo miał szczególne upodobanie do pań, których mężowie byli na froncie rosyjskim. Gdy więc znalazł jakąś żonę takiego majora czy podpułkownika - to on zakochiwał się bez pamięci - a był przecież żonaty. Przed wojną jeszcze to nie żadna Polka została jego żoną, lecz pewna gorąca Belgijka. 
Wiem, że jego ojciec był posłem na Sejm przed wojną – mieli majątek na samej granicy rosyjskiej. Z tego właśnie majątku, gdy Antoś podrósł i rodzice uznali, że byłoby dobrze, żeby wyuczył się perfect języka francuskiego – wysłali go do Belgii na uczelnię wyższą. W Antwerpii poznał tę swoją Belgijkę, której ojciec był pilotem portowym. Antoś wtedy swoich rodziców nie powiadomił - ożenił się z nią i przywiózł do Polski. W owych latach jego ojciec zawsze był w Warszawie, na Sejmie, za to matka gospodarowała w majątku do spółki z mężem swojej siostry. Gdy młodzi z Belgii przyjechali, to oni umieścili ich w oficynie przy dworze. Tak młodzi dotrwali do wojny, a stamtąd Rosjanie ich zabrali na wywózkę. Oboje wyszli stamtąd razem z Andersem i byli do końca w naszej armii, w 2 Korpusie – on w wojsku, a ona przy wojsku, czyli w kantynach polowych. Okazało się wtedy, że dla niej „co chłop – to nieprzyjaciel”. W końcu stało się! Zdarzyło się raz, że Antoś pojechał do niej i złapał ją in flagranti z jakimś oficerem. Awantura! Istna komedia! Rozwiedli się. Powiedziałem mu wtedy, bo załatwiał swoje sprawy mało poważnie:
- Antoś, bój się Boga, co ty wyrabiasz za historie!
Antoni wtedy był oficerem bezpieczeństwa jednostek pozadywizyjnych, które należały do korpusu, a nie do dywizji, tzn, ciężkiej artylerii itd. Nie robił tego, co należało, należycie i w końcu narobił głupstw - i trzeba było go za to zdjąć. Wiedzieliśmy jednak, że lubił jeździć łazikiem. Dlatego daliśmy mu specjalną funkcję: gdy Anders jeździł swoim własnym łazikiem, to Antoś swoim go "ubezpieczał".
Stało się tak, że po przekroczeniu granicy włoskiej, już w Nicei - Antoś spotkał tę swoją Belgijkę. Nie pogodzili się jednak, a tylko po pysku sobie nakładli... Wtedy ona pojechała do Belgii, a on został we Francji.

Por. Tadeusz Majerowicz z kolegami (Wenecja, 1945-46).

Jak widać, różnie się naszym kolegom układało, ale przecież wielu nas tu zostało. Nie tylko ja.

Gdy skończyła się wojna, to wtedy nareszcie mogłem zdjąć z siebie te nieśmiertelniki, które mogły by być potrzebne w przypadku śmierci. Pierwszą dostałem francuską blachę identyfikacyjną, gdy byliśmy u Francuzów, jeszcze w Syrii. Jeśli ktoś tam zginął, to połówkę wyłamywali. Połówka szła do Czerwonego Krzyża, a połówka zostawała na trupie. Druga była angielska - u Brytyjczyków mieliśmy ją nosić na szyi. Tę francuską na ręce miałem do samego końca wojny.

Nieśmiertelnik francuski z 1940 Tadeusza Majerowicza /foto W. Banaszak/.


Nieśmiertelnik PSnZ (brytyjski) Tadeusza Majerowicza /foto. W. Banaszak/

Po wojnie świat trochę się uspokoił, a potem człowiek zaczął przywykać, zapominać. Czasem wracały stare wspomnienia, ale tak jakoś inaczej. Na przykład pewnego razu pojechałem na kongres kombatantów, tych, którzy mieszkali w moim departamencie. Wtedy spotkaliśmy się na jego północy – pojechaliśmy z naszymi żonami. Okazało się, że zupełnie z północy departamentu zameldowała się grupa starych kombatantów - i od razu zaczęła się rozmowa... Gada każdy, to i owo... Nagle skądś pada słowo TOBRUK. I co? Okazało się, że pułkownik angielski, który razem z nami bronił Tobruku - kupił sobie fermę w północnej części departamentu i właśnie jako stary kombatant był na naszym przyjęciu.

Usiedliśmy sobie we dwóch. Anglik był w innym rejonie Tobruku, ale i tak wspólnych wspomnień mieliśmy wiele, bo on dowodził piechotą, a za nim były działa ppanc z naszej brygady Strzelców Karpackich.
Cóż, jak widać nie tylko porucznicy, i nie tylko Polacy tu zostali. Ja chyba zostanę tu już na zawszeiii. Francja to jakby moja druga ojczyzna, bo tu znów się ożeniłem, i tu urodziły się moje córki.

Na koniec dodam, to co chodzi mi po głowie od wielu lat:
- Czy te wojny, czy to wszystko nie jest głupota ludzka? Bo ten, który strzela do ciebie - nie zna cię, ty nic mu nie zrobiłeś. Jednak taka jest głupota ludzka, że słuchają takiego Hitlera czy innego Stalina. Teraz ja ich wszystkich uważam za pomieszańców. Przecież za te pieniądze, które teraz na uzbrojenie wydają - mogliby stworzyć raj dla wszystkich na Ziemi. Ale nie, bo przez głupotę ludzi wszystkie wysiłki idą w stronę zniszczenia, a nie na to, żeby poprawić nasze życie.

Croix du Combattant de l'Europe por. T. Majerowicza /foto. W. Banaszak/.

[Od red.: Francuski Krzyż Byłych Kombatantów Europy (Croix du Combattant de l'Europe) - noszony przez byłych europejskich weteranów bojowych - w tym byłych wrogów i sojuszników - państw Unii Europejskiej, w tym weteranów członkowskich z Wielkiej Brytanii.]

Więcej OPOWIEŚCI UŁANA >>>

Opr.: WojCiech

--------------------------------

i  Wodzicki Roman, pseud. „Kazimierz”. Ur. 31.07.1904 we Lwowie; zm. 9.12.1977. /.../ Skierowany na placówkę, od 1.04.1938 do 1.09.1939 w Konsulacie Generalnym RP w Berlinie z mianowaniem na konsula. W związku z koniecznością odbycia praktyki objął obowiązki 12.04.1938. Od 1.09.1939 mianowany konsulem w Konsulacie RP w Szczecinie. Po wybuchu II wojny światowej został aresztowany przez gestapo i wymieniony 14.09.1939, wyjechał przez Danię do Szwecji. Po przedostaniu się na zachód Europy ochotniczo służył, od 6.10.1939 do 23.06.1940, w Wojsku Polskim we Francji, w 1. Dywizji Grenadierów, choć wg niektórych źródeł do wojska wstąpił 22.10.1939. W trakcie kampanii francuskiej dostał się do niewoli niemieckiej i od 24.06.1940 do 12.12.1941 przebywał w Oflagu we Frontstalag 210 w Besetztes Gebiet oraz w Stalagu V-D. Zbiegł z niewoli.
Przyłączył się do polskiej konspiracji na terenie Francji; należał do Polskiej Organizacji Walki o Niepodległość, od 02.1942 do 10.09.1944 był szefem jej sekcji na południowo-zachodnią Francję; szef Podokręgu Tuluza w tej organizacji we Francji. Używał wówczas pseud. „Kazimierz”. Jednocześnie był kierownikiem Biura Polskiego w Tuluzie. Po wyzwoleniu Francji powrócił do służby konsularnej – od 19.08.1944 do 5.07.1945 był konsulem i kierownikiem Konsulatu RP w Tuluzie; zajmował się opieką nad Polakami na południu Francji. Został również kierownikiem sekcji Polskiej w Zarządzie Okręgowym w Tuluzie francuskiej Federacji Członków Ruchu Oporu (FNAR). W l. 50. związany był z miesięcznikiem „Horyzonty”./.../
Więcej: K. Smolana, Urzędnicy Służby Zagranicznej Rzeczypospolitej Polskiej 1918–1945; str. 380 - 381 < https://www.archiwa.gov.pl/wp-content/themes/archiva/images/docs/Urzednicy_sluzby_zagranicznej_PDF_small.pdf >

ii   Płk. Edward Banaszak, w 1939r. d-ca 81 pp w Grodnie. Do Francji trafił po uwolnieniu z oflagu Murnau. Wraz z Tadeuszem Majerowiczem próbowali sprowadzić swoje żony i dzieci z Polski do Francji, jednak one odmówiły opuszczenia kraju. E. Banaszak wrócił do Polski w 1947r., poprzez Edynburgh – ostatecznie osiadł w Szczecinie.

iii  Por. Tadeusz Majerowicz urodził się 5 września 1906 r. we Wszołowie, pow. Pleszew - zmarł 14 stycznia 1995 r. w Laporte, niedaleko Bordeaux. Historię swojego życia opowiedział w 1989 roku. Do ostatnich dni zwykł mawiać o sobie nieco ironicznie, mówiąc „Tadeuszek zrobił…”.
Miał czworo dzieci: z pierwszą żoną, Zofią zd. Roszkowską - córkę Marię (ur. 1940); po rozwodzie (1953) - w 1956r. zawarł ślub z Jeanne Laparte (ur. 1922 w Bordeaux). Z tego związku urodziły się trzy córki: Marie-Helene (1957), Anne-Marie(1958), Dominique (1960).