Gdy w Durbanie wyładowali nas ze statku, to potem zawieźli do wielkiego szpitala w Pietermaritzburgui. Był tam olbrzymi szpital na 15 tys. łóżek, a wszystko w nowych barakach. Lokowali tam rannych i chorych nie tylko z Północnej Afryki, ale też z całego Dalekiego Wschodu i z Indii. Dopiero tam uratowali mnie naprawdę.
Żołnierze w szpitalu Pietermaritzburg/za: ORIBY Military Hospital.../. |
Sam już dobrze nie pamiętam, czy to było jeszcze latem, czy już jesienią 1942. Tamte pogody były zupełnie inne, niż u nas w Polsce. Nasz wrzesień był piękny, ale to zawsze koniec lata. Tam nadal było gorąco, choć przecież bliżej było do zimy - a więc jednak jesień.
Ja miałem tę uszkodzoną nogę, więc dali mnie na ortopedię. Na tym oddziale reperowali nogi i ręce. Szefem tego wszystkiego był profesor Erenburg (fonet.; b.d.b.)., Anglik. Gdy mnie zobaczył, głową pokręcił i mówi:
- Nigdy pan już nie będzie mógł chodzić, jeżeli to zostanie
tak, jak teraz jest. Jest jednak pewien możliwy sposób. Proponuję
przeszczepienie kości. W tym celu moglibyśmy pana wysłać do
Anglii, możemy jednak zrobić to tutaj. Jednak aby operacja się
udała, to musimy pana lepiej nakarmić, odżywić. Tak, wyżywienie,
ono w połowie stanowi o wyzdrowieniu.
Nawet nie wiedziałem, że jest ze mną tak źle!
Erenburg widząc moją minę, dodał:
- Jeszcze trzy miesiące temu byłem w Anglii. Tam są kłopoty,
bardzo dużo brakuje wszystkim do dobrego odżywiania się.
Nie było o czym gadać. Wiadomo, że wszędzie wojna. Zgodziłem się
i papier, certyfikat na operację podpisałem.
Wyżywienie mieli tam niezłe, podkarmili mnie, a potem miała być
operacja. Wcale nie taka łatwa.
Sama operacja? Jak to było? Długo to trwało, wiele krwi…
Operacja miała być od 8 rano.
Jednak już godzinę wcześniej, o siódmej, dali jeden zastrzyk,
potem drugi. W przedoperacyjnym wszystko wygolili i wymalowali całego
akryflawiną. Potem moje ciało wyglądało dziwnie – było
żółto-niebieskawe. Potem położyli mnie pod lampy i wtedy
Erenburg komenderuje:
- Przygotowanie do przeszczepienia!
Cała taka operacja obejmuje obie nogi, bo ze zdrowej trzeba pobrać
fragment kości. Robił to inny lekarz, kpt. Thomas, chirurg
południowoafrykański.
Cały, duży zespół, ze 20 osób: sanitariuszki –
instrumentariuszki, jeden doktor tylko od narkozy, drugi pilnuje,
żeby mi serce nie nawaliło. Wszyscy w maskach, oczywiście.
Okazuje się, że nie od razu chciałem usnąć pod narkozą. Psiakrew, nie wiedzieć czemu „za dobrze wytrzymywałem" narkozę. W końcu usnąłem… I nic nie wiem, aż do przebudzenia.
Po operacji - trzeba powiedzieć Anglikom, że byli sumienni aż do
ostatka. Robili co mogli i bardzo solidnie. Jednocześnie prof. Erenbrug jest w osobnym pokoiku, ale niedaleko.
Czeka, co będzie ze mną. Poszedł chyba dopiero wtedy, gdy
wiedzieli, że przeżyję. Operacja naprawdę się udała, bo ja
wciąż żyłem.
Gdy się obudziłem, to obok mnie siedzi sanitariuszka i pilnuje,
żebym się nie ruszył, bo wokół rury i rurki, a łapę mam
przywiązaną – kroplówka idzie.
Przysnąłem.
Gdy znów się obudziłem, to moja łapa była przywiązana do łóżka, bo szła kroplówka. Jednocześnie obie nogi pod budą z lampami. Dlaczego tak? Bo Anglicy nie podwiązali naczyń, żeby skrzepy się nie porobiły. Dlatego wiele krwi ze mnie wyciekło, ale właśnie tak mnie ratowali. To była duża transfuzja, przepompowali dużo krwi.
Gdy się obudziłem się, to wtedy czujna sanitariuszka złapała strzykawkę i
podchodzi do mnie. Więc ja ją za rękę:
- Co jest?
- A, nic, to pomoże, to pantopon.
Wiedziałem, że to morfina, więc nie pozwalam, bo to mi szkodzi.
Wiedziałem już, po morfinie, którą dali mi w Tobruku, że od razu
dostaję rozwolnienia. Dlatego łapię ją za rękę i mówię:
- Nie! Stanowczo odmawiam zgody!
Wtedy ona zaczyna kłócić się ze mną:
- Bo profesor powiedział, że trzeba dać, to będzie boleć!
- To niech boli, ale nie chcę tego.
W końcu odłożyła tę strzykawkę i - w nogach wisiał plakat -
wpisała, że odmówiłem zastrzyku.
Potem też, na moją
prośbę, zmniejszyła lampy w moich nogach, żeby mniej nagrzewały.
Rano przychodzi profesor - a sanitariuszka melduje o morfinie.
Erenbrug złapał tę kartę, popatrzył na zapisy i na mnie,
przeklął pod nosem i rzekł:
- Ty naprawdę jesteś twardy. Może jednak zmienisz zdanie?
Ale ja uparłem się. Nie i koniec.
Gdy się pogoiło, to znów gips. Kolejne trzy miesiące w gipsie.
Potem kpt. Thomas poprawił jeszcze i to, co spaprali wcześniej w Kairze. Co prawda wtedy wyjęli mi odłamek, który zakaził ranę i zrobiła się zgorzel, ale blizny po tamtej operacji były brzydkie, niepewne. Dlatego kpt. Thomas poprawił tamtą robotę, żeby rany się nie odnowiły i żebym wtedy nie zdechł przypadkiem.
* * *
Trzeba powiedzieć, że bardzo się starali nie tylko dobrze leczyć,
ale i życie nam umilić.
Były panie miejscowe, z Południowej Afryki, które się nami
opiekowały. Przyjeżdżały do naszych baraków samochodami,
pomagały zrobić zakupy, przywoziły, niektórym książki czytały.
Bardzo dobre kobiety i nieprawdopodobnie dobre było to ich
"zajmowanie" rannych.
Komendantem całości był generał, zaś szefem sióstr (pielęgniarek, które były z Pd. Afryki, z Nowej Zelandii i innych krajów brytyjskich) – była pani pułkownik, babus nieprawdopodobny, południowoafrykanka. Baba była wielka, niczym bufet. Nazywali ją „metrą” (red.: ang. matron – gospodyni, matrona, szefowa?). Była też druga matrona, nowozelandka, całkiem inna. Ona z kolei przemiła, zawsze serdeczna jako metra.
Ta pierwsza, cholerny babus, gdy tylko widziała, że któraś z sióstr rozmawiała z rannym, to od razu robiła się zła, gniewna. Wtedy wszystkim dopiekała. Dlatego nikt tej baby nie mógł znieść, nie dała się lubić wcale.
W tym czasie na naszej sali byłem jedynym Polakiem. Pozostali leżeli sami Anglicy, oficerowie 12 Pułku Lansjerów, 10 Huzarów i jeszcze innych. Razem 12 osób. Oni byli ranni pod El Alamein (IX/X 1942).
Po operacji już było, ale wciąż leżałem w gipsie. Zbliżała się
Gwiazdka 1942, która u Anglików też jest wielkie święto, Boże
Narodzenie. W Anglii jest taki zwyczaj, że pod jemiołą składa
się życzenia i wtedy można pocałować kobietę, a ona nie może
się obrazić. To ja mówię do kolegów na sali:
- Gdy przyjdą składać życzenia z tą metrą, z tą armatą, to ją
uspokoję. Powieście mi tylko jemiołę nad łóżkiem.…
Stanęli nade mną i mówią:
- Tadeusz, nie będziesz miał aż tyle odwagi, żeby ją całować!
- Cholera - odpowiadam - Niemców się nie bałem, Rommla się nie bałem, a baby
takiej mam się bać? Powieście, to zobaczycie, co będzie.
No i przyszły te wielkie święta, i jest zgromadzenie wszystkich
sióstr i rannych w tej naszej dużej sali, gdzie leży nasz Tadeuszek.
Podchodzi do mnie dowódca, życzenia składa, inni też potem chcą.
Oczywiście jest ta baba, ona idzie zaraz za nim, bo bo przecież
była taka ważna... Gdy się do mnie zbliżyła i podała mi rękę
– to ja cap za nią. Ona musiała się pochylić, a ja trzymam
mocno i mówię:
- Metro, popatrz w górę, co nad głową mamy.
Ona wykręca się, żeby zobaczyć, co jest nad nami, a ja ją
przyciągam i bach w policzek... cmok, z prawa, z lewa... im więcej
się wyrywała, ja ją więcej całowałem. Na to wszystko dookoła
wybuchy śmiechu... olbrzymia salwa, oklaski, gratulacje… Że niby dla nas obojga...
Potem sam profesor Erenbrug, który był przy tym – i on rzucił
się na mnie, ucałował mnie.
Od tego czasu nikt tej południowoafrykanki nie widział u nas, nie
chciała przychodzić.
Często wołali mnie do innych baraków, do Francuzów i innych - pomagałem za
tłumacza, bo znam języki. Gdy wtedy ją widziałem, to witałem z
daleka:
- Bonżur, Metron - a ona wiała, jak poparzona. - Good bay! –
żegnałem ją wtedy.
Sławny się przez to stałem.
* * *
Po tych miesiącach w gipsie wszystko miałem sztywne, więc wysłali
mnie na rehabilitację. Istna sala tortur i masażystki, prądem mnie
traktowali.
Masażystki – one wszystkie były albo Kanadyjki, albo
Południowoafrykanki. Każda z wielkimi bicepsami, że aż wydawało
się to nieprawdopodobne.
Jedna kciukami uciskała mi koło rzepki i masuje, że tylko jęczeć,
a nie wypada.
Druga z takim aparacikiem przychodziła. Nawet mi pokazała, że z
niego druty różne wychodzą, i po co one. Potem jeden drut tu,
drugi tam i wzzt... elektryczność przychodzi szokami.
Łup, łup - a ona sobie siedzi i trzyma regulator. Jak na mnie
poty przychodzą - to ona troszeczkę mniej tego prądu daje.
Potem sadzają na rower, aby pedałować. I nie da się oszukać
cholera, bo jest licznik i liczy obroty, a one pilnują. Podobno dla
mojego dobra…
Na innym stole zakładali przyczepy pod pachy. Był tam taki tryb,
przekładnia zębata, na którą zawieszali ciężary i musiałem
podnosić. I oczywiście znów licznik, że nie można oszukać.
Wszystkiego pilnował Erenburg. Przyjeżdżali do niego różni
mądrale, profesory z Ameryki i bóg wie, skąd. Wtedy Tadeuszka
wołali i chcieli oglądać. A to kazali się rozebrać, a to trzeba było
chodzić, albo mierzyli tę nogę...
Podziwiali, bo Erenburg nadciągnął mi w tej nodze całe 12 cm,
których brakowało po kontuzji. Tyle lat temu potrafili już to
zrobić!
Erenburg był dumny, a ja do niego wtedy powiedziałem:
- Dla dobra wiedzy (i nauki) mogę się prezentować, ale po takich prezentacjach,
wieczorem, będzie mnie pan woził na bardzo dobrą kolację do
miasta i zapłaci za nią.
I tak zostaliśmy przyjaciółmi.
Pytał mnie, gdzie po tym wszystkim, chcę jechać? Może do Anglii?
Odpowiedziałem, że chcę wrócić na Bliski Wschód.
- Ja tylko chcę wrócić do swojej jednostki – zarzekałem się. -
Bo gdzie?
Droga Durban – Pietermaritzburg /za: Google Maps/. |
Nastał 1943 rok. Niemcy zaczęli wreszcie dostawać po kościach, a ja w końcu mogłem wyjść ze szpitala. Razem z tymi, którzy byli ranni
pod El Alamein i ozdrowieli, pojechałem do Durbanu, do portu.
Czekając w Durbanie na statek, graliśmy w brydża i tak samo
chcieliśmy razem płynąć i dalej grać w brydża. Jednak, gdy
przyszedł konwój i pokazała się lista nazwiska tych, którzy
mieli się zaokrętować – okazuje się, że Tadeuszka na tej
liście nie ma! Na szczęście jeden z Anglików, z huzarów, mówi
do mnie:
- Ja wiem, że jeden taki, ten i ten, który jest na tablicy do
wyjazdu. Jednak on nie popłynie, bo wrócił do szpitala, bo
odnowiła mu się rana. Pójdźmy więc do biura.
Poszliśmy.
W biurze siedzi jakiś opasły południowoafrykański major, gruby
jak beczka i nadęty. Mój Anglik do niego, żeby dopisał, dołączył
moje nazwisko do tego konwoju, na miejsce tamtego, takie a takiego,
który nie pojedzie.
A ta gruba cholera na to, że nie:
- I'm sorry. But this conway is only for british imperial
officers.
Grubas wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, że ja rozumiem po
angielsku. I nie tylko rozumiem, ale i gadać umiem.
Cholera! Jak mnie coś poderwało, to i wskoczyłem do biura, i dalej
przed to biurko, gdzie on siedział. Wyrżnąłem pięścią w mebel,
wszystko na nim podskoczyło, na papiery się wychlapało, a ja do
niego, po angielsku, ma się rozumieć:
- Na froncie nie było między oficerami imperialnymi i alianckimi
różnicy. W szpitalu nie było żadnej różnicy pomiędzy rannymi
alianckimi, a ty... and jou, bloody fuck, you are base donkey -
osioł z bazy, a nie oficer. Hola! - a na końcu tego wszystkiego
wrzasnąłem:
- Ja zaskarżę się na was!
Miałem znajomego oficera z wywiadu Południowej Afryki. Nazywał się
Colins, był porucznikiem. Żyliśmy w bardzo wielkiej przyjaźni.
Był z nami, trochę w tle tego wszystkiego. Wiec zwróciłem się
jeszcze do niego:
- My razem napiszemy list do marszałka Smutsa (był premierem Pd. Afryki).
Co tam gadać o tym… Udało się.
Statek w Durbanie, 1942 /za: Nieuw Amsterdam.../. |
Wróciłem do Egiptu. Wtedy wszystko musiało być ściśle tajne, bo łodzie niemieckie atakowały konwojeii. W porcie, w Durbanie już do południa wszyscy musieli być na miejscu, a po południu musieliśmy załadować się na statek, do konwoju. Popłynęliśmy do Suezu - to na samym końcu Morza Czerwonego. Przez miesiąc nie widziałem lądu.
Ze mną płynął jeszcze jeden Polak, którego znałem – Kośmider,
który przed wojną miał sklep kolonialny w Kościanie. To był
porządny chłopak. Miał też angielski stopień oficerski. Był po
kursie rezerwy w Wojsku Polskim, a u anglików był kapitanem. Jednak
w samej Anglii było takich oficerów za dużo, więc jego i wielu
innych wysłali do Afryki, żeby tam szkolili Murzynów, których
potem wysyłali przeciwko Japończykom - do Singapuru, Indii i na
Pacyfik. Jednak tym oficerom angielskim, jednocześnie oficerom
Polakom – correct, uczciwie powiedzieli:
- Wy nie musicie jechać z tymi z Afryki, a jeśli chcecie, to
możecie wrócić do swoich polskich oddziałów. Wy nie jesteście w
wojnie przeciwko Japonii.
W szpitalu byłem długo. W tym czasie mój Pułk Karpacki spod
Tobruku poszedł na Wschód – ja wróciłem do swoich dopiero
wtedy, gdy II Korpus był uformowany. Wtedy już razem jechaliśmy do
Włochiii. Tam, oczywiście, była bitwa o Monte Cassino, ale przecież nie tylko tam walczyliśmy.
Opr.: WojCiech
----------------------------------------------
i W zapisie z odsłuchania taśmy magnetofonowej ze Wspomnieniami Tadeusza Majerowicza znajduje się informacja o „szpitalu w Maritsburgu” (fonet.). Nie udało się znaleźć takiej nazwy miasta w Internecie – znaleziono natomiast miasto Pietermaritzburg, odległe o ok. 77 km od Durbanu. W świetle informacji internetowych był tam duży obóz koncentracyjny dla ludności burskiej w czasie II wojny z Burami (1899-1902), a w czasie II wojny światowej m.in. obóz dla jeńców włoskich. Przebywali w tym rejonie także żołnierze polscy z 20 PP. Najprawdopodobniej Tadeusz Majerowicz mówił o (poprawna nazwa) ORIBI Military Hospital at Pietermaritzburg in Cape Town. W artykule o trzech obozach i szpitalu ORIBI wspomina się także o Polakach:
/…/ Podczas
drugiej wojny światowej na południowych i południowo-wschodnich
obrzeżach miasta, około czterech kilometrów od centrum, powstały
trzy duże obozy. Były to Oribi Military Hospital and Camp, Durban
Road Prisoner of War Camp i Hay Paddock Transit Camp. /.../ Chociaż
większość pacjentów stanowili Brytyjczycy, byli też inni,
zwłaszcza Polacy i Wolni Francuzi, /.../ W Boże Narodzenie 1943 r.
furgonetka personelu medycznego przyjechała na zimną kolację z
tradycyjnym polskim jedzeniem, kanlą i jasełkami. /.../
ii Niemieckie U-boty grasowały nie tylko na Północnym Atlantyku i Morzu Śródziemnym, ale także na bardziej odległych wodach. Przykładem ich skutecznego ataku na Oceanie Indyjskim jest zatopienie statku w konwoju BC-2 z Beiry do Durbanu. Należy też dodać, że oprócz Niemców w rejon ten zapuszczały się także japońskie okręty wojenne, a w drugiej połowie 1942 roku toczyła się bitwa o Madagaskar. Konwoje wypływające z Durbanu w kierunku północnym, wypływały z portu pod osłoną do pewnego momentu, a następnie statki transportowe musiały radzić sobie same (oznaczone kryptonimem „DN” - Durban w kierunku północnym do rozproszenia).
iii Por.
Tadeusz Majerowicz został ranny w ostatnich dniach września
1941r., a w grudniu 1941r. U Brytyjska Armia dokonuje deblokady
Tobruku, w wyniku czego Pułk Ułanów Karpackich rozpoczyna pościg
za nieprzyjacielem.
Następnie pułk zostaje
przeniesiony do odwodów, reorganizuje się, przezbraja i szkoli
(1942-43; II Korpus WP
powołano w lipcu 1942),
aby
w pierwszych dniach 1944r. wyruszyć
do Włoch na pokładzie m/s BATORY
(więcej w Kalendarium Pułku...).