Przejdź do głównej zawartości

Translator

Karpatczycy w Palestynie i Egipcie /1940 - 41/

W Egipcie bywało ciekawie i czasem nawet wesoło albo śmiesznie. Ja wtedy rozmaite funkcje sprawowałem. Byłem adiutantem Bobińskiego, d-cy pułku. Byłem dowódcą szwadronu i oficerem informacyjnym, bo ja miałem wykształcenie - moją polską książeczkę wojskową, wszystko mam - II Oddziału...

We wrześniu 1940 roku Włosi zaczęli iść z Libii na Egipt. Nas przerzucili do bazy kilkanaście kilometrów od Aleksandrii. W dokach stał tam angielski krążownik COVENTRY, a jego marynarze trochę się nudzili. Marynarze nawiązali z nami kontakty i poprosili, czy mogliby do naszego pułku przyjść i pojeździć konno. Zgodziliśmy się i… Zaczęliśmy spotykać się nie tylko przy koniach. Wcześniej marynarze niemal nie „zauważali” nas, szczurów lądowych. Ale jak nas poznali, to zrobili na statku przyjęcie. Robili wtedy zdjęcia…

Wielkie przyjęcie na statku dla nas. Pierwszy toast… To rzadkie, że dowódca statku stał razem z oficerami lądowymi. Tak, normalnie - sam pije. To wielkie wyróżnienie, że siadł razem z nami.

Pierwszy toast:

- Za króla!

Był Bobiński i inni - wszyscy wstali.

- The King!

Wypiliśmy.

Wydano rozkaz, że wszyscy marynarze i oficerowie z HMSCOVENTRY (mieli takie napisy na czapkach, więc wiadomo było, kto skąd) mieli oddawać honory ułanom. Więc, gdy szliśmy ulicą, to cała tak grupa marynarzy "hop" – salutowali nam. Oczywiście my oddawaliśmy honory. To wszystko było oznaką naszej przyjaźni ze statkiem.

HMS COVENTRY /z wikipedii/.

Kilka lat potem był niemiecki atak na Grecję. Poszły pomagać obronie dwa krążowniki bliźniacze - "Coventry" i drugi, nie pamiętam nazwy... Gdy Niemcy zdobyli Kretę, to ten drugi krążownik poszedł na dno, a ci nasi widzieli kolegów z tamtego, jak się topią. Nie mogli nic pomóc, bo sami byli przeładowani żołnierzami ewakuowanymi z Krety - i ani jednego więcej nie mogli przyjąć! Koledzy marynarze topili się na ich oczach. Dowódcy "COVENTRY" rozum się pomieszał i nie dziwić się, bo tam prawie wszyscy byli z tej samej promocji. Pechowy był statek, bo później go zatopili.

Pewnego razu admirał Cunningham, dowódca całej floty Morza Śródziemnego, postanowił robić wizytację, bo chciał więcej wysiłku i dyscypliny, i że konwoje są atakowane… Na statku raban, bo marynarka angielska nieprawdopodobnie to celebrowała. Pompa wielka, na wszystkich okrętach w porcie trębacze grają "że admirał", wszyscy marynarze w sznurek, gwizdki, saluty... No to my co? - Karpacki Ułanów też, tak samo!

Wtedy wizytował nas też Anthony Eden, który był ministrem spraw zagranicznych u Churchilla i zięciem jego. Zrobili wtedy zdjęcia jego, razem z Kopańskim, który wtedy występował w wysokich butach. Wtedy jeszcze wszyscy byliśmy na koniach i tak zrobiliśmy defiladę.

Zabawy i parady to jedno, ale na morzu faktycznie był cyrk. Niemcy atakowali nasze konwoje ostro i nawet lotnictwem. Jednego razu jeszcze był teren egipski - nad konwój nadleciał samolot rozpoznawczy z Krety. Oszukał się - bo, że by zawiadomić łodzie podwodne, żeby atakowały konwój, to pospieszył się i wlazł za daleko, na obszar, gdzie operowało lotnictwo… Bum! Ale naszych też trochę potopili.

Wtedy nie było mowy u nas, żeby żołnierz kuchnią się zajmował, marchewki skrobał. Zwyczaj brytyjski, że jeżeli jest ludność cywilna, to ażeby marchewkę skrobać i pyry obierać - to hańba dla żołnierza. Więc jeśli jest jakaś cywilna ludność - to trzeba najmować cywilów do tej roboty - no, to i my musieliśmy temu się poddać. Naturalnie, jeśli było jak potem w Tobruku, w pustyni, gdzie cywila nigdzie nie było, to każdy Polak chętnie dla siebie w tej kuchni robił.

Pod Aleksandrią cywile jeszcze byli, więc Brytyjczycy przysłali nam takiego załatwiacza, który miał dla nas wynająć cywili. Wysyłaliśmy po nich ciężarówki, żeby ich przywieźć i odwieźć. Oni jednak nie uszanowali… Zaczęły się skargi, a to zginęły komuś buty, a to inne kradzieże. Gdy na domiar złego zaczęła broń znikać, to już nie było innej rady, tylko zacząć ich sprawdzać, rewidować. Bo oni, z tymi swoimi chałatami długimi do nóg - jak ich wieczorem odwoziliśmy - to mogli pod te galabije pakować i szukaj wiatru w pustyni. Tak więc my, z wielką przykrością - wieczorem - zrobiliśmy namiot specjalny, gdzie oficer służbowy ze swoim personelem wartowniczym rewidowali. Tych Arabusów musieli rozbierać do naga, bo pod tymi galabijami, burnusami wynosili.

Arabski zaprzęg, 1940 /arch. por. nawig. S.M.Stańczykiewicza/.

Arabowie w ogóle mieli inne zachowania, dla nas czasem bardzo dziwne, szczególnie co do kobiet. Nie mogliśmy tego pojąć. Miałem takiego ordynansa, Jasia Żukowskiego. Mówi kiedyś do mnie:

- Panie poruczniku, jak to jest możliwe? Taki opasły Arab jak beka, to on siedzi i jedzie na ośle albo na mule. Siedzi miękko, pełno dywanów i poduszek. Przy nim pieszo idzie chłopak lat około 10, za cugle ciągnie tego osła, a za nimi, z tyłu, ciągnie się jakieś 12 babek z wielkimi pakami na głowie. Na dodatek patrzę, a ten Arab łapie bat, ma taki jak u nas na cztery konie, na fornalkę. I ten Arab, jak tylko któraś z nich zostawała trochę z tylu, prawie upadała, to on ją tym batem…

Nasi chłopcy nie mogli tego pojąć, a nie jedno takie dziwowisko widzieli. Były i inne przykłady, jak oni swoje kobiety traktowali. Nie tylko w pustyni, ale i w miastach, w Kairze i w Aleksandrii, ale zwłaszcza w Kairze… Tam poszedłem na spacer zobaczyć targ na kobiety. Tak handlowali, jak u nas konie czy krowy na jarmarku - tak tam targowali kobiety. Wszystkie one siedziały pod murem, przycupnięte w kucki. Podchodzi klient, wtedy do tej kobiety, że „niech wstanie, niech idzie, czy nie ma platfusa, bo to przeszkadza w chodzeniu, czy ma wszystkie zęby...” A jeśli młodsza - to pytali, czy to dziewica, czy już nie. Nieprawdopodobna historia.

Ale gdy jakieś towarzyskie spotkanie z nami, to kobiet nie mogło być. Na przykład w Latrunie, gdzieśmy byli i wtedy szejk nas przyjmował - tam żadnej kobiety nie miały prawa być. On sam, łapami, rizotto, ryż i inne jedzenie - łapami nakładał.

W Jerozolimie był trochę kulturalniejszy szejk. Tam byłem ja i kilku ze sztabu, z Bobińskim na czele - asystowaliśmy generałowi Kotańskiemu. Był wielki park, w jego środku olbrzymia willa, pałacyk nawet, w którym mieszkał szejk - i trzy mniejsze pałacyki dla jego żon. prezentował nam te swoje żony:

- Panie generale – chwali się szejk. - Oto moja pierwsza żona, za którą zapłaciłem tyle i tyle, a kupiłem ją tam i tam. A ta, to druga żona, którą dostałem w prezencie ślubnym od Faruka czy innego króla Arabów, a on zapłacił za nią tyle i tyle. Ta trzecia, też – i to były Europejki!

Taka to była prezentacja! A myśmy wargi gryźli, żeby nie wybuchnąć śmiechem, bo przecież nie można było dać poznać. Nie wiem, czy to się teraz zmieniło? Nie sadzę…

Arabska podróż, Latrun 1940 /arch. por. nawig.S.M.Stańczykiewicza/.

U nas też bywało różnie, czasem mi się nie bardzo podobało. Do mnie dużo różnych rzeczy docierało, bo ja miałem co tydzień 2 godziny rozmów z szeregowcami, z ułanami, we wszystkich szwadronach, jako oficer informacyjny. Miałem im morale podnosić i słuchać, jak coś nie tak. Oficerowie, podoficerowie i ułani byli z różnych stron, czasem mieli różne zwyczaje, nawyki. Trzeba było to docierać. Bo na przykład przed wojną u nas, w 15 poznańskim, szanowało się żołnierza, ale im dalej na wschód... D-ca 2 szwadronu Ułanów Karpackich, oficer zawodowy, był wcześniej z 1 Pułku Ułanów, Zaniewski, rotmistrz zawodowy, to o nim powiedzieli mi jego ułani, że ich źle traktuje:
- Złoteńko, złoteńko... - i po pysku trzaskał podwładnych.
Niektórzy byli bardzo źli za to na niego. Powiedziałem o tym Bobińskiemu:
- Jeśli 2 szwadron wyjdzie do akcji, to go zastrzelą z tyłu.
Potem Poznaniak, Smodlibowski, przyjął dowodzenie tym szwadronem.

Najtrudniejszy psychicznie okres, gdy byliśmy w Egipcie – to wtedy było, gdy tylko sama Anglia została z wojną, sami przeciw Hitlerowi. Wtedy wielu upadało na duchu. Zastanawiali się, jak to dalej będzie, jak się skończy, co będzie z nami razem i z każdym z nas osobno. Wszyscy przecież przeszliśmy wrzesień, wielu widziało upadek Francji. Trudno się dziwić, że markotni byliśmy, że duch podupadł.
Żeby żołnierz za dużo nie myślał, to trzeba dać mu zajęcie. Szkoliliśmy się więc, organizowaliśmy zawody i wycieczki. A potem Włosi zaatakowali, weszli na teren Egiptu, a tam byli tylko do obrony Australijczycy, Hindusi, Anglicy i Polacy.I przydało nam się to wszystko, gdyśmy niedługo potem pogonili Włochów w pustyni.
Stara prawda mówi, że żołnierza najtrudniej dowieźć do okopów, że wtedy najbardziej się boi. Ale jak poczuje wroga przed sobą, to nawet tchórz chwyta za broń i strzela - bo musi się bronić.

Pułk Ułanów Karpackich pod Aleksandrią, 1941 /za: Pułk Ułanów Karpackich.../.

Więcej OPOWIEŚCI UŁANA >>>

Opr.: WojCiech