Choć chętnie i długo mogę rozprawiać o tym, co można znaleźć w pamiętnikach mojej Babci, to przecież niełatwo przychodzi mi napisać o tym cokolwiek, a to ze strachu, że „przegadam-przereklamuję”...
Pamiętniki opowiadają o rzeczach i sprawach, o których współcześni wiedzą tak mało, „podręcznikowo” jedynie! Opowieści rodzinne mają to do siebie, że wiążą „pomnikową” historię z autentycznymi ludźmi - nie tylko z ich najważniejszymi czynami, ale także z ich życiem codziennym i uczuciami. W dobrze napisanych wspomnieniach znajdziemy też „recepty technologiczne”, dzięki którym można nauczyć się nie tylko tego, jak żyło się bez telewizji i bez komputerów, ale nawet bez elektryczności, bez współczesnej mechanizacji, bez supermarketu, ba – bez mydła nawet...
|
Anna z Sewerynów Szopowa
|
Anna z Sewerynów Szopowa, urodziła się 23 maja 1894r., tak więc w momencie wybuchu I wojny światowej skończyła 20 lat, a kiedy Polskę znów rozgrabiały dwa sąsiednie mocarstwa – liczyła ich sobie 45. U schyłku swojego życia, kiedy Ojczyzna zbliżała się do kolejnego przełomu – Babcia była już Prababcią „z dziewięcioma krzyżykami na karku”. Wtedy to własnoręcznie spisała wspomnienia młodości – drobiazgowo opisała życie własne i swoich bliskich, doprowadzając tę opowieść niemal do 1939 roku. A że pamięć miała wyśmienitą – Jej wspomnienia są obszerne i bogate w szczegóły życia codziennego, o jakich współcześni czasem nie wiedzą nic! Ponadto w tych wspomnieniach znalazłem bardzo ciekawe informacje związane z ważnymi wydarzeniami historycznymi, jak na przykład dylematy legionistów związane z decyzją o podpisaniu pruskiej „lojalki”. Babcia opisała też, jak „szło nowe” – była przecież świadkiem powstawania i „wejścia pod strzechy” większości wynalazków i udogodnień, które nam, żyjącym w XXI wieku, wydają się zupełnie naturalne.
W ostatnich latach życia Babcia zaczęła niedomagać na oczy i to spowodowało, że zaprzestała pisania. To wielka szkoda, ponieważ nawet nie tyle wojna 1939-1945 wprowadziła w Jej życie poważne zmiany, lecz bardziej to, co działo się potem. Powojenne życie Babci „zakręciło” kilkakrotnie, a „przygody” jej dzieci mogłyby stać się kanwą nawet powieści sensacyjnych. Babcia do miana pisarza nie aspirowała, ale trzeba przyznać, że opowieści na papierze wysnuła przednie (w mowie była znacznie mniej wylewna). Z ręką na sercu muszę się przyznać, że właśnie przepisywanie Jej wspomnień nauczyło mnie, jak ciekawie należy „opowiadać w piśmie” (mam nadzieję, że kiedyś Jej dorównam).
* * *
Swoje „pisanie” Babcia pokazała mi około 1986r. Chciała wiedzieć, czy „to” kogokolwiek zainteresuje. Pamiętam, że czytałem ten rękopis wieczorami – dlatego moja pamięć przechowuje obraz, w którym kartki z babcinymi zawijasami widzę na tle granatowego wieczoru i nikłych światełek miasta w oddali. Ta wizja może być uznana za wspomnienie przerw w dostawach prądu, które nękały Polskę w tamtych czasach, ale bardziej chyba jest wyrazem mojego ówczesnego stanu psychicznego – nie wierzyłem, że Polska może zmienić się na lepsze jeszcze za mojego życia. Pamiętniki Babci niosły promyk nadziei oraz naukę, że w każdej sytuacji można sobie poradzić i nie należy biernie czekać na dar losu, łaskę władzy lub podobną „gwiazdkę z nieba”, lecz po prostu trzeba zakasać rękawy i pracować na własne szczęście. Chciałoby się w tym miejscu przypomnieć słowa piosenki Wojciecha Młynarskiego:
Róbmy swoje,
Po prostu róbmy swoje...
* * *
Kiedy wiosną 1990r. wypływałem w półroczny rejs statkiem rybackim (miałem zarobić na długo wyczekiwane mieszkanie spółdzielcze), Babcia wręczyła mi „święty obrazek” z Matką Boską i obiecała, że będzie się modlić za szczęśliwy powrót (była obdarzona bardzo głęboką wiarą – w przeciwieństwie do mnie). Nie wiedzieliśmy wtedy, że wypływając z „Polski realnego socjalizmu” - wrócę do Polski wolnej, suwerennej i kapitalistycznej, w której przynajmniej teoretycznie wszystko będzie zależało od własnej pracy.
Pamiętniki Babci przepisywałem dwa razy, a spowodowane to było nagłą zmianą warunków „technicznych” w latach 90-tych XXw. – upowszechnieniem się komputerów. Najpierw jednak w „wolnej Polsce” (po 1990r.) powszechnie dostępny stał się papier maszynowy i można też było łatwo kupić maszynę do pisania (w stanie wojennym na posiadanie takiej maszyny potrzebne było specjalne zezwolenie, albo miało się „nielegała”; były też trudno dostępne). Ojciec podarował mi „walizkowego” Consula – na nim przepisałem Babci pamiętniki po raz pierwszy. Ten rękopis powędrował bodajże do Kielc, do cioci Barbary.
Po kilku latach od śmierci Babci „Opowieść z pamięci” znów trafiła w moje ręce. Uznałem, że „automatyczne” przetworzenie rękopisu na zapis komputerowy (programem czytającym pismo – wtedy dostępna była m.in. Recognita) byłoby zbyt pracochłonne i opatrzone mnóstwem błędów, więc po raz drugi przepisałem „z palca” (za pomocą klawiatury) ten tekst „do komputera”. Od tego momentu mógł on być łatwo powielany oraz wysyłany (został wysłany „emalią” nawet do mojego brata w Australii).
Muszę wyraźnie podkreślić, że w trakcie przepisywania dokonywałem poprawek, jednakże były one naprawdę niewielkie. Poprawiałem oczywiste „literówki” i nieliczne błędy ortograficzne lub gramatyczne i składniowe (Babcia pisała bardzo starannie i poprawną polszczyzną), zamieniając czasami wyrażenia trudne już do zrozumienia dla obecnych pokoleń (wyjątkowo sporadycznie). Uznałem też za stosowne zmienić stosowaną przez Babcię pisownię imienia „Maryja” na „Maria” – dzisiaj byłby to niezrozumiały dla młodzieży anachronizm, aczkolwiek „Maryja” było poprawne w czasach, kiedy Babcia nauczyła się pisać (i długo później).
Jedyną naprawdę poważną moją ingerencją w tekst Babci jest wprowadzenie rozdziałów i ich tytułów. Uznałem, że może to nieco ułatwić powrót do tekstu po przerwie w lekturze.
* * *
Anna Seweryn urodziła się w rodzinie chłopskiej (jej dziadek był jeszcze chłopem pańszczyźnianym) w Małopolsce, całkiem niedaleko od Krakowa, ale po tej najgorzej przez Polaków wspominanej stronie – w zaborze rosyjskim.
Sewerynowie byli rodziną bardzo prężną i pracowitą, otwartą na świat i gotową do zdobywania go ciężką pracą, a kultywowane przez nich wartości zostały przejęte przez następne pokolenia. Ich życie mogłoby być ilustracją jednego z najcenniejszych polskich porzekadeł: oszczędnością i pracą ludzie się bogacą. W swoich wspomnieniach Babcia wielokrotnie dała wyraz wyniesionemu z domu rodzinnego, pozytywnemu stosunkowi do życia. Można by ująć go w benedyktyńskiej maksymie ora et labora (módl się i pracuj). Byli też ludźmi odważnymi – nie bali się „zaczynać od początku”, jak dowodzą tego choćby opisywane przez Babcię przedsięwzięcia związane z budowaniem gospodarstw od podstaw, w oparciu o kredyty...
Ludzie, wśród których lubiła żyć Babcia, byli szczerymi patriotami, a swój stosunek do Polski wyrażali nie tylko w słowach, lecz bardziej jeszcze w czynach. Najlepsi przedstawiciele Jej środowiska byli gotowi nie tylko pracować i uczyć się dla dobra własnego oraz odświętnie wspominać dokonania walecznych przodków, lecz w razie potrzeby po prostu podejmowali walkę zbrojną (nie tylko Jan Szopa został polskim żołnierzem-legionistą).
Babcia w swoich pamiętnikach starała się uczciwie opisać to, co zapamiętała. Dzisiaj niektóre z Jej opowieści mogą nieco nas dziwić lub nawet oburzać, ale dla mnie szczerość jest jedną z największych zalet tych wspomnień – Babcia szczerze zrelacjonowała nawet własne fantazje i błędy.
* * *
Były wczesne lata dziewięćdziesiąte XXw. W Polsce, między innymi w związku z pierwszymi wolnymi wyborami, ujawniły się silne nastroje antysemickie. Rozmawiałem z Babcią o tym i dowiedziałem się, jakie jest Jej zdanie o „narodzie wybranym”:
- Ja nigdy nie lubiłam Żydów – odpowiedziała.
- Ja Żydów nie pamiętam i ich nie znam, dlatego bardzo chciałbym dowiedzieć się, – Babcia była jedyna znaną mi osobą, która mogła Żydów znać osobiście – czy oni rzeczywiście aż tak bardzo oszukiwali? Czy byli tak bardzo nieuczciwi i okradali chłopów, i w ogóle Polaków? Czy właśnie dlatego byli tak nielubiami, a nawet znienawidzeni? Czy Żydzi rzeczywiście nie dopuszczali Polaków do handlu i urzędów? – drążyłem.
Babcia zastanowiła się przez kilka chwil, aż w końcu odparła:
- Wiesz, to nie do końca jest tak... Żydzi byli prawie jedynymi handlarzami, którzy docierali do wsi i handlowali z chłopami. Zawsze płacili za towar mniej, niż potem odsprzedawali na targu...
- No, ależ to chyba jest normalne, że chcieli na tym handlu zarobić. Tanio kupić, drogo sprzedać, to przecież podstawowa zasada handlu.
- No, tak... Ale ludzie nie chcieli tego rozumieć i mieli o to do Żydów pretensje.
- No dobrze, ale czy oni rzeczywiście kradli i oszukiwali?
- Hmmm – Babcia zastanawiała się dłuższą chwilę. – Wiesz, tak po prawdzie, to Polacy byli jeszcze gorsi, bo okradali nawet siebie nawzajem. Pamiętam, że kiedyś w naszej okolicy założyli spółdzielnię i zaczęli skupować kurze jaja. Na początku szło dobrze, a chłopi woleli nawet sprzedać im taniej, bo to byli przecież polscy kupcy. Jednak po krótkim czasie ci spółdzielcy coraz bardziej zalegali z zapłatą za oddane im jaja, a w końcu okazało się, że ci wspólnicy okradają jeden drugiego. I tak znów Żydzi od chłopów skupowali jaja.
- Rozumiem, że Żydzi po prostu dotrzymywali umów? – Babcia nie odpowiedziała. Pytałem więc dalej:
– A w urzędach? Tam rzeczywiście było tak wielu Żydów?
- Niespecjalnie. Ale za to wielu było żydowskich lekarzy i prawników, szczególnie adwokatów.
- To co? Żydowscy adwokaci nie dopuszczali Polaków do palestry? Czy w ogóle mogli to robić?
- W Wolbromiu było dwóch adwokatów – Babcia wspomniała stare czasy. – Najpierw był prawnik Żyd, a po nim przyszedł Polak i też otworzył kancelarię. Więc jak on otworzył, to wtedy Polacy zaczęli zgłaszać się do niego. Jednak szybko okazało się, że on nie pracuje tak, jak robił to Żyd. Polak wyznaczył godziny urzędowania i nie chciał jeździć na wieś, Żyd natomiast przyjmował nawet w nocy i nieraz pojechał do gospodarza, kazał tylko podstawić sobie furkę. Nie dłużej jak dwa lata trwało, a prawnik Polak musiał zamknąć kancelarię, bo wszyscy znów chodzili do Żyda.
- Rozumiem, że Żyd był bardziej pracowity i wygrał konkurencję. To chyba raczej nie najlepiej świadczy o nas, o Polakach...
Babcia pokiwała smutno głową i zmieniliśmy temat.
Powyższe anegdoty są świetnym przykładem tego, że Babcia miała silnie ugruntowane zdanie na różne tematy, ale też miała otwarty umysł na inne poglądy i, co najważniejsze, nie „dopasowywała” faktów do tych poglądów. Jak wcześniej zasygnalizowałem, istotnie różniliśmy się stosunkiem do religii – a przecież Babci to nie przeszkadzało. Ona „wiedziała swoje”, ale uznawała też cudze racje, nie próbując nikogo przekonywać na siłę. Warto zwrócić uwagę na to, jak bardzo tolerancyjna i nowoczesna (w dobrym znaczeniu tego słowa) była Babcia – zawsze z uwagą przyglądała się zmianom „w świecie”, a Jej komentarze zawsze charakteryzowały się troską o to „czy ludziom będzie z tym dobrze”. Do dziś pamiętam rozmowy dotyczące „gorącego” tematu początku lat dziewięćdziesiątych – prawa do aborcji. Nie przytoczę Jej wypowiedzi, sądzę jednak, że uważny czytelnik pamiętnika nie będzie miał trudności w odgadnięciu, co Ona mogła myśleć na ten temat.
Mówiła też do mnie nie jeden raz:
- Modlę się gorąco, aby Bóg dał Polsce mądrzejsze władze.
|
Anna Szopowa na ganku domu w Zagórowej /ok. 1940/. |