Przejdź do głównej zawartości

Translator

Lipiec i Sierpień ''44

Wstęp

W kolejną rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego i ku chwale jego bohaterów, przedstawiam związany z tym fragment wspomnień mojego dziadka z tego dnia.

Kazimierz Markowski - "Kaden" był dentystą we Lwowie. Uciekł z zajętego przez sowietów miasta, z całą rodziną. Bezpośrednio po wojnie napisał wspomnienia z całego okresu okupacji. Pod wpływem krytyki i uświadomienia sobie realnych zagrożeń mogących wynikać z ujawnienia historii tej ucieczki, podjęcia niebezpiecznej gry z okupantami i własnego udziału w AK spalił wszystko. W latach 70. podjął próbę odtworzenia wspomnień, ale wyraźnie nie miał już do tego serca... Powstały fragmentaryczne, skrótowe zapisy, noszące znamiona mordęgi pisarskiej, które jednak w mojej ocenie mają istotną wartość faktograficzną.

Paweł Szopa

1-081944 Patrol por. Stanisława Jankowskiego "Agatona" foto. Stefan Bałuk
Patrol por. "Agatona", batalion "Pięść" /Stefan Bałuk, 1-08-1944, za: Wikipedia/.

Wspomnienia z Powstania Warszawskiego

Rozdział V (strony 11 - 14 rękopisu „Kadena”)

Rok 1944 cechował się dużą nerwowością ludności i stanem oczekiwania na ostateczną klęskę Niemców.

Począwszy od klęski pod Stalingradem, Niemcy bez przerwy "planowo" się cofali.

Ale artykuły w gazetach już nikomu nie mogły zamydlić oczu.

Na całym wschodnim froncie Niemcy ponosili ciężkie straty i ku naszej wielkiej radości duże oddziały wojsk zmotoryzowanych cofały się ze wschodu. Na zmęczonych twarzach żołnierzy wypisane było tragiczne "Mane Tekel Fares".

W organizacji trwało ostre pogotowie!

Dnia 20go lipca 1944 otrzymaliśmy rozkaz zbiórki w pełnym pogotowiu, w parku Sieleckim...

Powstanie się zaczęło!

Tak przynajmniej się zdawało wszystkim... Zaledwie miałem czas pożegnać się z żoną i dziećmi...

Na miejsce zbiórki pojechałem dorożką w towarzystwie "Psa","Suki","Pala" i "Sęka".

Ulica przedstawiała swój codzienny widok. Kręciło się pełno Niemców, a nawet minęliśmy duży patrol wojskowy legitymujący przechodniów...

Jakoś szczęśliwie dojechaliśmy na miejsce...

Hasło?! - zapytał stojący na warcie cywil.

- "Pomidor"! - Wszedłem jako pierwszy do domu ogrodnika. W godzinę później był już komplet 21szej i 22 komp.

Dostałem pochwałę w rozkazie dziennym!

Po 24 godzinnym alarmie bojowym, o godz. 5tej rano powstanie zostało odwołane.

Jakoś szczęśliwie się złożyło, że nie było żadnej "wsypy". Byliśmy prawie zupełnie bezbronni. Na blisko 300 ludzi posiadaliśmy 3 rewolwery i nic więcej. Broń miała być dostarczona...

Alarm trwał nadal!

Do mojego zakładu dentystycznego przychodzili bez przerwy żołnierze pytając o rozkazy. Przez 10 dni, t.j. aż do wybuchu właściwego powstania, tylko raz jeden pojechałem na Bielany, ażeby się ponownie pożegnać z moją żoną i dziećmi. Tak, wtedy byłem dzielny!

Mała dygresja: "Piński" w swoich notatkach napisał: "Kaden dzielny!"

Uważam, że pojęcie dzielności jest bardzo względne i wypływa na pewno ze stanu psychicznego, w jakim się człowiek w danej chwili znajduje, i nie zawsze jest zależne od niego. Jeśli się spełnia swój obowiązek wobec Ojczyzny, czy też wypełnia się bez wahania rozkazy, to jest to powinność żołnierza i trudno to nazwać dzielnością.

Jest to moja odpowiedź "Pińskiemu", bo nie wiem dlaczego tak napisał tuż przed swoją śmiercią. Być może, że dlatego, bo wiedział, że tuż przed rozstrzelaniem raczej ogarnął mnie wisielczy humor, tak, że gwizdałem i dogadywałem Niemcom. Ale moje zachowanie dla mnie samego było niespodzianką. Zresztą tak się zachowywałem dlatego, że wtedy sytuacja dla nas była zupełnie beznadziejna i nic nie miałem do stracenia, czyli, że stan ten znowu nie miał nic wspólnego z t.zw. dzielnością.

Ale snujmy dalej opowieść...

Dnia 1 sierpnia 1944 wybuchło powstanie!

Punkt zborny naszej 21 i 22 Komp był przy Pl. Trzech Krzyży, w zakładzie dla głuchoniemych.

Ulica przedstawiała dziwny widok...

Ze wszystkich stron szli bez przerwy młodzi ludzie z plecakami. Naturalnie ja wiedziałem, że idą na miejsce zbiórek. Ale Niemcy musieli także wiedzieć, co się święci, bo nikogo nie zatrzymywali, chociaż była ich masa na ulicach... Bali się!

W zakładzie głuchoniemych stawili się wszyscy punktualnie.

Nadeszła broń... I wtedy "Trojan" załamał się...

Otrzymaliśmy 18 granatów, jeden karabin maszynowy oddający tylko pojedyncze strzały, 2 steny, 26 flaszek z benzyną, 2 Visy i jeden rewolwer 6mm. Oto cała broń na 270 ludzi. A przecież naszym zadaniem bojowym było zdobycie niem. zakładu uzbrojenia przy Al. Ujazdowskich i zdobycie Ymki (YMCA). Oba te obiekty były obsadzone przez bardzo silnie uzbrojone oddziały niemieckie.

A nazywało się, że broni jest pod dostatkiem i nie wolno jej było kupować...

A szkoda, bo można było kupić ile się chciało, nawet od zdemoralizowanych Niemców!

W pierwszych minutach rzuciliśmy kilka butelek z benzyną i ostrzelaliśmy teren. Działanie tej "broni" było doskonałe. Huk potężny i słup ognia na 6 m wysoki. Niemców w pierwszej chwili ogarnęła panika. Zdobyliśmy 5 K.B.

Przynieśliśmy ciężko rannego Niemca. Koło mnie stał "Bartosz", nagle upadł na ziemię. Nie żył!

W drugim oknie "Ben" został ciężko ranny.

Niemcy zaczęli ostrzeliwać budynek.

Czekaliśmy do zmroku, po czym, przy siąpiącym deszczu poczęliśmy ogrodami cofać się na Czerniaków. Z Ymki towarzyszył nam gęsty ostrzał.

Dowódcą odcinka czerniakowskiego był samozwańczy kpt. "Sęp". Musieliśmy się podporządkować jego rozkazom…

Autor: Ppor. Kazimierz Markowski ps. "Kaden" (1898-1974); 21. Kompania (AK)

Wstęp i wybór treści: Paweł Szopa
Redakcja: WojCiech

O tym, jak kończyło się Powstanie na Czerniakowie można przeczytać TUTAJ