Do opisanych wcześniej problemów finansowych naszej rodziny doszło nowe obciążenie – w parafii rozpoczęto budowę nowego kościoła. Parafia była duża, należało do niej czternaście wsi – kościół był mały, drewniany, ubogi...
Proboszczem był ksiądz Biechoński, który nie dbał o kościół i parafię. Kiedy dziedzic Zdanowski sprzedawał swój majątek, ksiądz Biechoński zakupił od niego sześćdziesiąt mórg ziemi, z dworem, sadem i wszystkimi budynkami, które należały do majątku, także z inwentarzem. Zajmował się tym gospodarstwem, a nie kościołem. Do tego opowiadano, że w majątku przetrzymuje jedną panią, która uciekła od męża i zamieszkała z księdzem.
Wnętrze kościoła w Szreniawie /fot. K. Stempel, 2010/. |
Jeszcze przed przybyciem księdza Tomasika (to on wybudował nowy kościół w Szreniawie) kuria biskupia zwolniła z obowiązków kapłańskich i usunęła z plebanii księdza Biechońskiego, który następnie przeniósł się do tego majątku, który zakupił od Zdanowskiego. Razem ze swoją panią zamieszkał we dworze, który stał blisko kościoła. Jego pole leżało blisko naszego pola, za gościńcem. Przy naszym stawie miał też duży kawał łąki. Ksiądz Biechoński był bardziej gospodarzem niż księdzem, w czasie żniw stale pilnował robotników przy pracy. „Służba” (służąca), która u niego pracowała, mówiła, że w czasie dojenia krów przychodził dopilnowywać, aby dojarki wydajały do „ostatniej kropli”. Miał dwa konie i dwóch parobków do nich. Opowiadali oni, że jak wywozili gnój ze stajni, to ksiądz przychodził i wąchał amoniak wydzielający się z moczu; mówił, że to jest zdrowe na płuca.
Pewnego dnia, kiedy ksiądz Biechoński był na polu przy żniwach, przyjechał do niego konno mąż tej pani, która z nim mieszkała. Później robotnicy księdza opowiedzieli nam, że pokłócili się o „odstępne za żonę”. Mężczyźni kłócili się na polu przez długi czas, dosyć głośno. Nawet myśmy słyszeli tę kłótnię na naszym polu, gdzie także żniwowaliśmy.
Ksiądz Biechoński, z laseczką w ręce, często przechadzał się gościńcem koło swojego pola, stawał za stawem, naprzeciw naszego domu i z ciekawością obserwował, jak Rodzice gospodarują. Kiedyś spotkał mnie na gościńcu i wypytywał, ile Rodzice chowają krów, świń, ile macior, a w końcu zapytał:
- Mają knura?
Pierwszy raz usłyszałam to słowo i odpowiedziałam, że nie wiem. Potem zapytał o kiernoza - tę nazwę znałam, więc odpowiedziałam, że nie mają. Wiedziałam, że Rodzice stanowią maciory we dworze, u państwa Kozłowskich, którzy hodowali podrasowanego rozpłodnika.
Jesienią 1907 roku ksiądz Biechoński sprzedał swoje ponad sześćdziesięciomorgowe gospodarstwo i wyjechał do Kielc. Rodzice powiadomili zięcia, Feliksa Bielacha, o możliwości kupna tego majątku, a on do spółki ze swoim znajomym, Sosnówką, kupili to wszystko, całe sześćdziesiąt mórg, razem z sadem i budynkami. Podzielili się tym po równo, także budynkami. W końcu listopada Bielachowie sprowadzili się z Porąbki do Szreniawy i zamieszkali we dworze. Sosnówka zamieszkał w czworakach, a były one w dobrym stanie.
Kiedy ksiądz Biechoński wysłał do Kielc wszystkie swoje ruchomości i drobne rzeczy, zatrzymał się jeszcze na noc we dworze. Spadł już pierwszy śnieg. Wieczorem, kiedy już się ściemniało, przyszedł do Mamy razem ze swoją panią, aby pożyczyć pościel – pierzyny, poduszki i prześcieradła. Bielach należności pieniężne za ziemię zawoził księdzu Biechońskiemu do Kielc. Mówił, że ksiądz nadal mieszka razem ze swoją panią i jej córką, i że ta pani chodzi w takiej sukni, „co wszystko przez nią widać”.
Anna Szopowa
Pamięci moich Rodziców
--------------------------------
Fotografie:
Karina Stempel (także autorka „Roku Drewnianego Konia”).
Zapraszam do pobrania i lektury -> Anna Szopowa i Wojciech Banaszak: Opowieści z Pamięci
WojCiech