Po Świętym Marcinie (11 listopada), jak już wszystko było sprzątnięte i uporządkowane, spadły śniegi - zaczęło się darcie pierza. Przy tej robocie siadywałyśmy do późnej nocy. Żeby się nie nudzić, Mama zaczynała śpiewać pieśni. Przed Bożym Narodzeniem były to pieśni adwentowe, a po świętach kolędy, i tak aż do gromnic.
Dawniej na wsi uważali, że czas adwentowy jest czasem pokuty i oczekiwania. Trzy dni w tygodniu poszczono. Do kościoła ubierano się w ubrania już znoszone. Nie wolno było śpiewać wesołych piosenek, pić wódki, palić papierosów. Ludzie nawet lusterka chowali, żeby się nie przeglądać. Mówili, że przeglądanie się w lusterku - "to jest pycha".
Zimowa wrona /Wojciech Banaszak 2010/. |
Wieczorem z każdego domu słychać było pieśni adwentowe. Najpopularniejszą była:
Głos wdzięczny z nieba wychodzi,
gwiazdę k'nam nową wywodzi,
która rozświeca ciemności
i okrywa nasze złości.
W ostatnim tygodniu adwentu zaczynał się czas przedświąteczny. Mężczyźni wyciągali sanki, myli je i czyścili, niektórzy malowali. Przeglądali i czernili uprząż. Wyprowadzali konie na podwórze, szczotkowali je, czesali grzywy i ogony, podsypywali ziarna, „żeby lepiej brykały”. Robili biczyska, do których przywiązywali kupione na jarmarku rzemienne baty z fontaziem.
Kobiety porządkowały mieszkania, bieliły ściany, szorowały stoły i ławy, zmieniały słomę w łóżkach, prały i zmieniały obłóczki na pościeli. Przeglądały ubrania w skrzyniach.
Po brakujące rzeczy jeździli na targ i dokupywali je. Kobiety kupowały chusty, chusteczki na głowę, trzewiki, nowe okrycia na łóżka, garnuszki, miski i inne drobiazgi. Mężczyźni kupowali nowe kożuchy, czapki, buty i czernidła do butów i uprzęży oraz inne potrzebne rzeczy.
W Wigilię rano wnosili do mieszkania drewnianą beczkę, wlewali nagrzaną wodę i w tej wodzie myli i kąpali dzieci. Mnie też kąpali w takiej beczce.
Przed Wigilią parafialny organista roznosił opłatki. Za opłatki Mama dawała mu jajka. Opłatki były wypiekane w różnych kolorach - czerwone, niebieskie, żółte, różowe i białe. Białymi opłatkami łamaliśmy się przy wigilijnej wieczerzy. Z kolorowych, po wieczerzy, obie z Marysią robiłyśmy światy i wieszałyśmy w izbie u powały, przy stragażu.
Dzieci miały przykaz, aby w Wigilię były grzeczne i posłuszne, bo „jeśli które zasłużyłoby w Wigilię na karę i bicie, to cały rok będzie karane i bite”.
Wtedy nieobecna... /Wojciech Banaszak 2010/. |
Wieczorem Ojciec przyniósł wiązkę siana, a Mama rozciągnęła to siano na stole, na nim zaś rozłożyła lniane prześcieradło. Opłatki położyła na kolorowym talerzu i postawiła na środku stołu.
Gdy wszyscy się zebrali, Ojciec wziął talerz z opłatkami do ręki, przeżegnał go i podszedł do Mamy, żeby wzięła opłatek i podzieliła się z nim. Potem podchodził do nas - zaczynał od Marysi, potem do Józefa, do mnie i Franciszka. Felek spał w kołysce, więc podszedł do kołyski i pocałował go.
Braliśmy po opłatku i łamaliśmy się z Ojcem. Ojciec życzył nam, żebyśmy chowali się zdrowo, pamiętali o Dziesięciu Przykazaniach Bożych i nosili je w sercu; i żeby nam nigdy w życiu nie brakowało chleba.
Potem podchodziliśmy z opłatkiem do Mamy. Mama nas całowała, życzyła nam, abyśmy wyrośli na uczciwych ludzi, nie kłamali, nie oszukiwali i żebyśmy się wzajemnie miłowali.
Dopiero potem usiedliśmy przy stole, Marysia położyła łyżki, a Mama postawiła na stole miskę z żurkiem grzybkowym z ziemniakami, struclę z makiem, kompot z suszonych śliwek i gruszek, jabłka. Po wieczerzy Ojciec zaczynał śpiewać kolędy: "W żłobie leży, któż pobieży kolędować Małemu...", "Wśród nocnej ciszy", "Lulajże Jezuniu", "Dzisiaj w Betlejem". Na końcu, na wesoło, Ojciec miał swoją, kaszubską kolędę, którą bardzo lubił śpiewać:
Gdybyś się, Jezu, w Kaszubach rodził,
nie tak byś się, Jezuniu, głodził.
Na każde śniadanie miałbyś przysmaczek -
z masłem bułeczkę, miodu szklaneczkę.
A tu, w Betlejem, Żydzi Boruchy,
wszystko w bachorów swych pchają brzuchy,
Tobie by kruszyny nie dali zwierzyny,
choćbyś był z głodu umarł za młodu.
Anioł /Wojciech Banaszak 2009/. |
Na pasterkę nikt się nie wybierał, szykowali się jechać w Święta na sumę. W dzień świąteczny jeszcze ciemno było, a na wsi już słychać było gwar i ruch. Kiedy zrobił się dzień, z każdego domu i obejścia wyjeżdżali sankami pełnymi siedzących ludzi. Na przedzie sanek mężczyźni, z tyłu kobiety. Woźnice popędzali batem konie, dzieci goniły sanki i rzucały grudki śniegu, łapały się sanek, a woźnice odganiali je batem. Jak wyjechali za wieś, na drodze, która prowadziła do kościoła, utworzył się długi rząd sanek - wyglądało to, jakby jechał długi pociąg towarowy.
Drugiego dnia świąt, w dzień Szczepana Pierwszego Męczennika, święcili owies w kościele. Ziarno zanosili w lnianych woreczkach - tylko mężczyźni. Po sumie ksiądz przed ołtarzem odmawiał specjalną modlitwę, a potem chodził środkiem kościoła z kropidłem i kropił wodą święconą. Jak tylko ksiądz ich owies poświęcił, mężczyźni natychmiast wychodzili z tym poświęconym owsem przed kościół. Potem z kościoła wychodziły kobiety i wtedy mężczyźni ten "święty owies" rzucali im na głowy i twarze - na pamiątkę tego, że św. Szczepan był ukamienowany przez Żydów za to, że został wyznawcą Chrystusa.
Najwięcej owsa rzucali na młode dziewczyny. Ziarno owsa przyczepiało się do włosów, kołnierzy i chustek. Liczyli, ile na której zostało ziarna i z tego wróżyli, ile będzie miała dzieci. I tak bywało aż do Św. Szczepana, gdy zaczynał się karnawał.
Anna Szopowa
--------------------------
Zapraszam do pobrania i lektury - Anna Szopowa i Wojciech Banaszak: Opowieści z Pamięci
WojCiech