Przejdź do głównej zawartości

Translator

Część I: Dwa wesela - w Szreniawie?

Dedykuję Annie Bernat-Mścisz

Biję się w piersi – to moja wina. Wiele niezwiązanych z tematem tej opowieści przyczyn złożyło się na to, że wyniki „śledztwa” w sprawie fotografii podwójnego wesela w Szreniawie, datowanego na rok 1912, udaje mi się ujawnić dopiero teraz, po przeszło wieku od wydarzenia będącego tematem tej opowieści, a co bardziej wstydliwe – ładnych kilka lat od uzyskania wstępnych informacji o przedmiocie „śledztwa” od Anny Bernat – Mścisz z Irlandii, badaczki historii i genealogii nie tylko własnej rodziny. 

W trakcie jednej z wypraw do Polski pani Anna wizytowała Muzeum Etnograficzne w Krakowie i tam zainteresowała ją jedna ze starych fotografii. W prowadzonym przez siebie blogu Genealogiczna Podróż, w artykule Wesele w Szreniawie, 1912 - tak opisała zdarzenie:

Moja wyprawa do Polski przyniosła wiele ciekawych odkryć.
Podczas odwiedzin Muzeum Etnograficznego w Krakowie, którym jestem zachwycona, natrafiłam na zdjęcie z podpisem „Wesele w Szreniawie, 1912” .
Dzięki uprzejmości muzeum zdjęcie mogłam opublikować na moim blogu.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy po wizycie w Krakowie dotarłam do Miechowa, dowiedziałam się od lokalnego pasjonata historii, autora strony Miechowski Kuferek*, że zdjęcie to jak i wiele ciekawych wspomnień, opisano w książce „Opowieści z pamięci”.
Anna z Sewerynów urodziła się w 1894 roku w Porębie Górnej, była córką Wawrzyńca i Katarzyny z domu Galickiej.
Ślub Anny odbył się w Szreniawie, gdzie od kilku lat mieszkała wraz z rodzicami.
Na ślub zostali również zaproszeni goście: krewni i rodzice chrzestni, mieszkający w Porębie Górnej. /.../

W zakończeniu artykułu autorka poinformowała o własnych ustaleniach, które udało się jej zrealizować do czasu opublikowania wpisu:

Rok wykonania fotografii 1913. 
Ślub Zofii z domu Szopa (siostra Jana Szopy) i Władysława Spychalskiego, odbył się 23 września. I to w tym dniu najprawdopodobniej wykonane było zdjęcie.
Natomiast ślub Anny z Sewerynów i Jana Szopy miał miejsce w Szreniawie dzień później, czyli 24 września 1913 roku. Obie pary są na tym zdjęciu.

W tym czasie pani Anna nawiązała ze mną kontakt, ale nie od razu udało mi się wyjaśnić i udokumentować wiarygodnie daty i okoliczności powstania tej fotografii. Są one nieco inne od wyżej podanych. Rzeczywiste daty ślubów okazały się późniejsze o jeden dzień, a zdjęcie wykonane zostało nie w Szreniawie, lecz w Zagórowej. Udało mi się także pozyskać kilka informacji uzupełniających na temat bohaterów i autora fotografii.

Wesele w Szreniawie, 1912 /w: Muzeum Etnograficzne, Kraków/.

Nim jednak przejdę do obwieszczenia wyników swoich poszukiwań - na początek chcę przedstawić tamto wydarzenie tak, jak zapamiętała to Anna z Sewerynów Szopowa, jedna z Panien Młodych**:

W końcu grudnia 1912 roku przyszedł mój narzeczony z wiadomością, że do Zagórowej przyjechał Władysław, narzeczony jego siostry Zofii, i że ustalili datę ślubu na wrzesień 1913 roku. Rodzice mego narzeczonego oświadczyli, że chcą urządzić dwa wesela, córki i syna. Młodzi chcieli mieć wesele po krakowsku, w strojach krakowskich i z konną banderią. Mama dalej nalegała, żebym zrezygnowała z małżeństwa z Jankiem, bo Zagórowa jest daleko od domu i od miasta, a warunki gospodarowania są gorsze – nie ma wody ani dróg. Ja byłam jednak zakochana, że tego nie widziałam i kiedy Mama stanowczo zapowiedziała mi, żebym Jankowi powiedziała, że za niego nie wyjdę – pamiętam, uklękłam przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej i prosiłam, aby natchnęła mnie swoją mocą i łaską, co mam czynić – posłuchać Mamy i zerwać z Jankiem... W czasie tej modlitwy i rozmyślań wstąpiła we mnie jakaś siła i odwaga, tak, że śmiało powiedziałam Mamie, że nie odmówię Jankowi i wyjdę za niego. Mama bardzo się zdenerwowała i ze złością powiedziała:

- No, idźże już za tego swojego Janka, bo mnie już w domu mierzisz! – Nie było mi przyjemnie usłyszeć tego od Mamy. Wiedziałam, że Mama bardzo mnie kocha, ale te słowa mnie bolały.

Zaczęły się problemy związane z przygotowaniami – szukanie krawca itp. Krawcową znaleźliśmy w Miechowie – zobowiązała się uszyć potrzebne nam stroje: dwie sukmany, dwa kaftany, dwa pasy nabijane, dwie czapki „krakuski” ze strusimi piórami, dalej dwa damskie gorsety, dwie spódnice w osiem brytów, dołem suto naszywane wstążkami atłasowymi w różne kolory, dwa fartuszki też naszywane „atłaskami”, dwa wianki (specjalne, ślubne), do tego dwie wiązanki krakowskich wstążek, dwa sznury kolorowych korali.

Dalej potrzebne były dwie białe bluzki z suto, biało haftowaną kryzą przy szyi i na mankietach rękawów – bluzki szyłyśmy i haftowałyśmy same. Ponadto każda, wedle zwyczaju, zobowiązana była uszyć dla swego narzeczonego białą koszulę, haftowaną kolorową nitką na kryzie przy kołnierzu i rękawach. Narzeczeni zaś obowiązkowo kupowali pantofle do ślubu.

Dalej zaś wspominała:

Czas mojego wesela zbliżał się szybko. Na tydzień przed weselem wybrałam się po metrykę urodzenia i chrztu do dawnej parafii, do Poręby Górnej. Chciałam też zaprosić tamtejszych krewnych i Rodziców Chrzestnych na uroczystość. W kancelarii parafialnej przyjął mnie ksiądz proboszcz. Był w podeszłym wieku, w cywilnym ubraniu, bardzo oryginalny w wyglądzie i zachowaniu. Kiedy na jego pytanie odpowiedziałam, że jestem dawną parafianką i przyszłam prosić o odpowiednie dokumenty, zapytał:

- Skąd na wsi wzięła się taka śmiała dziewczyna i do tego mówiąca takim czystym językiem? - W tym czasie wieś mówiła gwarą, a dziewczęta były nieśmiałe i płochliwe, dopiero powoli powstające szkoły zaczęły to zmieniać.

Wyjaśniłam księdzu, że moi Rodzice są „czytający”, a Ojciec „piszący” i prenumeruje trzy pisma, tygodniki, a ja skończyłam Szkołę Gospodarczą.

Zaprosił mnie do pokoju, poczęstował szklanką herbaty. Mieszkał tam z dwiema siostrami, starszymi od niego, także wyglądały oryginalnie.

Wypytywał, czego uczyli w tej szkole, a ja wyliczyłam mu wszystkie przedmioty. Kiedy powiedziałam, że uczyli także śpiewu, poprosił, abym coś zaśpiewała – zaśpiewałam mu „Pastereczkę”:

Oj, nie chcę ja być ptaszyną, co gdzieś leci w dal,
Bo tej naszej wioski miłej byłoby mi żal.
Oj, nie chcę ja być tą chmurką, co gdzieś pędzi w dal,
Bo tych naszych pól i lasów byłoby mi żal.
Tu’m urosła jako trawka, jako polny kwiat,
Tu owieczki będę pasła, tu mój cały świat...

Gdy śpiewałam, ksiądz usiadł przy instrumencie podobnym do fortepianu, ale mniejszym - zaczął grać i zaśpiewał:

Cztery lata wiernie’m służył
gospodarzowi, gospodarzowi,
Rano’m wstawał, sieczkę krawał inwentarzowi, inwentarzowi.
A to wszystko dla dziewczyny, dla dziewczyny,
Dla jedynej, miło mi było, miło mi było,
Bo się serce, kiej do smoły, do niej lepiło, do niej lepiło...

Zrobiło się wesoło, nawet siostry księdza, staruszki, zaśmiewały się i częstowały mnie ciastkami. Ksiądz pożegnał się ze mną po ojcowsku i odprowadził za progi.
Rzeczywiście, trzeba było zdobyć się na odwagę, bo droga prowadziła przez kilka wsi – Ligotę, Dębiniec, Porębę Górną, Zasępiec, Porąbkę, Budzyń, Trzebienice i do Szreniawy, gdzie mieszkałam. /.../

W wigilię mojego wesela pojechałam z Rodzicami i Józefem na ślub i wesele Zofii i Władysława do moich przyszłych teściów, do Zagórowej.
Już szykowali się do wyjazdu, cały rząd wozów z końmi przybranymi we wstążeczki i girlandy, z siedzeniami okrytymi kocami. Przy koniach woźnice w sukmanach i krakuskach, z batami z fontaziem. Przy drzwiach wejściowych stało czterech jeźdźców na koniach, drużbów w strojach krakowskich – w kaftanach, z kutymi pasami na biodrach, w krakuskach z piórami pawimi i wstążkami. Każdy w prawej ręce trzymał krótki bicz i głośno z nich trzaskali. Z domu dochodziła słychać było muzykę.

Zofia z Szopów i Władysław Spychalscy w stroju weselnym, 24 wrzesień 1913.

Na ślub przyjechało z Warszawy kilku jego kolegów, dziennikarzy, którzy rozpoczęli redagować nowe pismo dla młodzieży, „Drużynę” (Zofia drukowała w nim swoje wiersze, a Władysław artykuły na różne tematy). Przyjechał Wolniewicz, fotograf, mieszkał w Ojcowie. Do dziś są zdjęcia, które wtedy zrobił: ogólne, całego wesela na tle domu (długi, kryty strzechą, frontem ku północy), grupa samej młodzieży, druhen i druhów, na tle stogu siana, a także różne grupy rodzinne i przyjacielskie. Na weselu Zofii byłam drużką i był to ostatni dzień mojej wolności.

W domu czekało mnóstwo pracy przygotowawczej na jutrzejsze przyjęcie. Całą noc, we trzy (Mama, siostra Marysia i ja) zagniatałyśmy ciasto na makaron, kroiłyśmy je na drobne paseczki, kroiłyśmy chleby, szykowałyśmy stoły, układałyśmy na talerzach wyroby mięsne, kołacze i ciasto weselne. Mama z pomocą kucharki gotowała kapustę z grochem i szykowała mięso na rosół i inne potrawy.

Ze względu na odległość do pana młodego (12 kilometrów), msza święta została zamówiona u proboszcza na godzinę jedenastą. Goście zaczęli zjeżdżać się już o dziewiątej i Rodzice przyjęli ich sutym śniadaniem. Wielu z nich nie widziało jeszcze tego świeżo założonego gospodarstwa, więc podziwiali Rodziców i lekko im zazdrościli.

Zbliżała się jedenasta, zrobiło się lekkie zamieszanie, a ksiądz dał znać że zacznie mszę dokładnie o jedenastej i dłużej nie będzie czekał. Kościół był blisko, więc wielu gości poszło uczestniczyć we mszy i modlić się za moją pomyślność, jak mówili. Ci, którzy zostali, straszyli mnie, że pan młody rozmyślił się i w ogóle nie przyjedzie. Mnie te słowa drapały po sercu, choć mocno ufałam Jankowi – ale licho nie śpi, a czekanie bardzo się przeciągało.

Było już po wpół do dwunastej, gdy ktoś z gości dał znać – jadą! Jadą!

Na szosie od strony Ligoty pokazał się rząd wozów z banderią otaczającą pierwszy wóz z panem młodym i druhnami oraz drużbami w strojach krakowskich. Cała weselna kawalkada wyglądała przepięknie. Goście weselni szczególnie podziwiali galopady drużbów na koniach, na tę ich asystę panu młodemu. /.../

Zrobiłam Jankowi wymówki, że się spóźnili. Odpowiedział, że i jemu nie jest wesoło z tego powodu – i kazał mi szybko ubierać się do ślubu. Kiedy byłam gotowa, wziął mnie pod rękę o podprowadził do Rodziców, którzy już czekali na środku pokoju, z obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej; razem z nimi rodzice Janka. I nam muzykanci zagrali „Serdeczna Matko”, a ja rozpłakałam się, kiedy Rodzice nas błogosławili. Zdawałam sobie sprawę, że Rodzice oddają mnie nie tylko pod opiekę Bogu, ale także pod opiekę rodziców Janka.

Potem pan młody wziął mnie pod rękę i zaczęliśmy wychodzić, a za nami weselnicy, na przedzie orkiestra, która grała marsza weselnego. Cała weselna gromada w uroczystym pochodzie i takim nastroju szła do kościoła, a tam już ksiądz czekał na nas. Po spowiedzi i komunii świętej nastąpiły zaślubiny. Da dziś pamiętam, że gdy Janek wymawiał:

- Ślubuję Ci wiarę, uczciwość i miłość... – mocno uścisnął mi rękę, a ja odwzajemniłam mu ten uścisk. Byłam wzruszona i szczęśliwa, gdy powtarzałam za księdzem:

- Ślubuję Ci miłość, wiarę, uczciwość i posłuszeństwo małżeńskie oraz to, że nie opuszczę Cię aż do śmierci, tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy Jedyny i wszyscy Święci.

Zdawałam sobie sprawę, jaka jest waga przysięgi i zawsze byłam jej wierna. Ślub dawał nam młody kleryk, Zdanowski. To od jego ojca Rodzice kupili ziemię, na której teraz zamieszkali. Po ślubie, w kancelarii parafialnej organista spisał akt ślubny i tam pierwszy raz złożyłam podpis „Anna Szopa”, a nie „Seweryn”, jak poprzednio się podpisywałam. /.../

Na moim weselu obiad podany był nie w miskach, lecz zastawa składała się z dwóch talerzy, noża i widelca. W głębokich talerzach podawano rosół z makaronem, a na płytkich talerzach mięso z różnymi jarzynami. Wśród gości niektórzy jedli tak po raz pierwszy i mieli trudności w posługiwaniu się nożem i widelcem; mówili, że to jest zabawa, a nie jedzenie.

Ludzie na wsi byli przyzwyczajeni do jedzenia w pośpiechu, szczególnie latem. Pamiętam, jak Ojciec z miską jedzenia w jednej ręce i łyżką w drugiej stał w drzwiach w domu i patrzył w niebo, czy nie nadchodzi chmura deszczowa, która może zalać zboże.

Obiad był spóźniony, goście zaczęli szykować się do odjazdu, a szczególnie spieszyli się rodzice Janka i młode małżeństwo Zofii i Władysława, którzy w domu urządzali poprawiny.

Odjechali – znów z muzyką, ze strzelaniem z batów, pokrzykiwaniem, tętentem koni i pryskaniem ziemi spod końskich kopyt... Został tylko Janek.

Wszyscy stryjowie i wujowie zaczęli się zbierać, żegnać. Mama częstowała ich herbatą i słodkim plackiem. Ciotkom bardzo smakował ten weselny placek, ale mężczyźni woleli chleb z kiełbasą i wódkę. Przy pożegnaniu ze mną dawali mi tak zwane wiankowe, po kilka złotych „na dorobek”. Te pieniądze bardzo mi się przydały, kiedy przyszła wojna…

Pomimo to wielu gości zostało na noc. Brat Józef postarał się i zmówił trzech miejscowych grajków i goście dalej bawili się wesoło. Drugiego dnia rano Mama podawała prażuchę okraszoną słoniną ze skwarkami i do tego w garnuszkach barszcz na rosole, zakwaszony żurkiem.

Prażucha – to była Mamy specjalność. Zmieloną na żarnach pszenicę odsiewało się na drobną mąkę, a grubszą pozostałość wsypywało się do rondla z wrzącą wodą, mieszało do zgęstnienia, potem nakrywało pokrywką i stawiało na gorącej blasze posypanej popiołem, aby prażucha się nie przypaliła.

O dziesiątej przyjechały dwa wozy weselników z Zagórowej. Był z nimi ojciec Janka, który obawiał się, że Janek może zatrzymać się u nas na dłużej, a był czas kopania ziemniaków. Odjechali wieczorem – ja sama zostałam w domu, do pomocy przy kopaniu naszych ziemniaków. Janek przychodził w każda sobotę i zostawał do niedzieli. W końcu listopada przyjechał wozem i powiedział, że ma już dość tego „chodzenia” i żebym się zebrała i pojechała z nim na dobre do Zagórowej.

Anna z Sewerynów i Jan Szopowie w stroju weselnym, 24 wrzesień 1913.

A potem było już zwyczajne życie i praca…

WojCiech

Ciąg dalszy nastąpi… czyli: Dwa wesela w prasie polskiej

----------

* - Miechowski Kuferek redaguje Mirosław Pogoń.

** - Całość wspomnień z tymi weselami związanych w Rozdziale XXII. ZNÓW W DOMU – ROK 1913 – WESELE książki p.t. Opowieści z Pamięci.