W końcu 1890 roku zaczął się ożywiać ruch oświatowy i rolniczy. W Warszawie wychodziła w druku GAZETA ŚWIĄTECZNA, tygodnik, wydawana przez redaktora Kazimierza Prószyńskiego. Zaczęli drukować elementarze dla dzieci. Nazywały się ELEMENTARZ PROMYKA. Ja uczyłam się czytać na takim elementarzu. Gdy zaczęła wychodzić GAZETA ŚWIĄTECZNA, to Ojciec, Wawrzyniec, zaprenumerował tę gazetę - do spółki we trzech, a każdy z nich mieszkał w innej wsi: Ojciec w Porąbce, drugi prenumerator, Józef Czerwik (Cerwik? - takie nazwisko występuje w innych częściach pamiętnika - red. WB) w Zasępcu (ożeniony z przyrodnią siostrą Mamy i był moim chrzestnym ojcem), trzeci - Michał Pajkiert (Pajkert? - red. WB), mieszkał w Porębie Górnej, gdzie był kościół parafialny.
GAZETA ŚWIĄTECZNA przychodziła na plebanię, razem z pocztą księdza proboszcza. Od proboszcza odbierał gazetę Michał Pajkiert, który po przeczytaniu oddawał ją Józefowi Czerwikowi - w niedzielę, gdy przyszedł do kościoła na nabożeństwo. Czerwik gazetę zabierał do domu, do Zasępca, a po przeczytaniu, w kolejną niedzielę przynosił do kościoła, gdzie po nabożeństwie odbierał ją Ojciec i już w naszym domu zostawała.
W tej gazecie były drukowane różne wiadomości z kraju i ze świata oraz rady i uwagi dla rolników o hodowli zwierząt, uprawie ziemi itp. Drukowana też była, nie pamiętam, przez kogo napisana, powieść Rzymscy Chrześcijanie w zaraniu czwartego wieku. Kiedy miałam 8 lat, to czytałam już tę powieść.
Pamiętam i wydaje mi się, jakby to było wczoraj, jak Ojciec w jedną niedzielę wrócił z kościoła, usiadł, rozłożył gazetę i na głos zaczął czytać: Wojna Anglii z Burami w Afryce Południowej.
Rodzice te rady, które "Gazeta" drukowała, stosowali według swoich możliwości w gospodarstwie. Ojciec kupił nowy pług, którym robił głębszą orkę i jarzyny lepiej rosły. Najwięcej uprawiali brukwi, aby starczyło do wiosny i żeby krowy zimą dawały mleko. Zimą mleko miało wyższą cenę. Powiększyli hodowlę krów - cztery krowy stały w oborze.
Mleko zabierał Żyd, zwany pachciarzem, który mieszkał w czworakach byłego dworu; podjeżdżał swoim wozem pod dom. Mleko wlewali do specjalnych baniek i Żyd woził je do Dąbrowy Górniczej, tam sprzedawał.
Okolice Szreniawy (ok. 2015). |
Od początku roku 1900 zaczął się ruch w różnych dziedzinach. Powstawał przemysł. W Wolbromiu uruchomiono fabrykę gumy, w Olkuszu fabrykę naczyń emaliowanych, w Gołonogu hutę szkła i lamp naftowych do oświetlania mieszkań. Dotąd w mieszkaniach na wsi świeciło się bez szkieł. Lampa naftowa - był to mały, okrągły, blaszany zbiorniczek z uszkiem i czubkiem, do którego wtykało się knot (tasiemka utkana z grubych nici bawełnianych) i nalewało nafty. Naftę kupowano w żydowskich sklepach w Wolbromiu. Na wsi na naftę mówili kamfina - nie wiem, od czego ta nazwa pochodzi. Te lampki bardzo kopciły i dlatego nazywano je kopciuszkami.
Powstawały przędzalnie, tkalnie, fabryki papieru. Mama już nie uprawiała lnu ani konopi i nie tkała płótna, bo pięknie utkane można było kupić z fabryki Widzew w Łodzi.
Powstały fabryki mydła do prania. Wieś w moich najmłodszych latach była samowystarczalna - ubrania, począwszy od koszuli, nosili lniane. Płaszcze, zwane guniami - też lniane. Do prania lnianych i wełnianych ubrań nie używali mydła, tylko ługu. Ług domowym sposobem robili z popiołu drzewnego. Najlepszy na to był popiół z drzewa bukowego - Mama tego popiołu nasypywała do połowy dużego, żelaznego garnka, zalewała wodą do pełna, wstawiała do gorącego pieca, do zagotowania. Po zagotowaniu, gdy woda się ustała, dolewała tego ługu do wody przygotowanej do prania w balii i moczyła w tym ubranie. Po dłuższym namoczeniu wynosiła ubranie na zewnątrz domu i na specjalnej ławeczce rozkładała i ubijała kijanką. W czasie ubijania polewała wodą z ługiem, obracała tę ubijaną sztukę na różne strony. Po dokładnym ubiciu płukała w czystej wodzie i wykręcała.
Gdy Mama zaczęła szyć koszule z fabrycznego płótna, to do prania musiało być mydło. Koszule uprane w ługu - żółkły. Prać kijanką też się nie dało - tylko ręcznie. Wszystkie ubrania, dla wszystkich osób w domu, Mama szyła w rękach; szyła bardzo ładnie i starannie. Mnie uczyła szyć gdy miałam sześć lat - i pomagałam Mamie szyć. W 1901 roku Mama kupiła maszynę do szycia - nożnego, czółenkowego SINGERA.
Maszyna do szycia SINGER (fot. 2015) |
Zamówiła i dała zadatek na maszynę agentom, którzy jeździli po wsiach. Po zamówieniu i zadatkowaniu przywozili maszynę do domu. Za maszynę Mama zapłaciła 25 rubli.
Dobrze tę maszynę pamiętam.
Miałam siódmy rok. Zimą zachorowałam, musiało być ze mną źle - rodzice zawinęli mnie w pierzynę i sankami zawieźli do Wolbromia, do lekarza. Tego lekarza nazywali felczerem. Felczer mnie zbadał i powiedział, że mam zapalenie płuc, że za późno jestem przywieziona, że nie przetrzymam tej choroby. Mama bardzo się martwiła, przez całą drogę powrotną płakała. Gdy Ojciec wniósł mnie do domu i położył na łóżku, to Mama zaraz postawiła mi dwie pijawki, na plecach, pod łopatkami. Byłam nieprzytomna i wcale tego nie czułam. Na drugi dzień oprzytomniałam i zobaczyłam, że Mama jest przy mnie i wyciąga spod moich pleców zakrwawione szmaty. Powiedziała, że to po pijawkach, że te pijawki uratowały mi życie. Byłam bardzo osłabiona i długo przebywałam w łóżku.
Wtedy właśnie przywieźli tę maszynę. Ta maszyna - to było pierwsze zmechanizowane narzędzie na wsi.
(Od red.: WB także chorował około 6 roku życia na zapalenie płuc i chyba wtedy w domu także pokazała się maszyna do szycia, z elektrycznym silnikiem, rosyjska TUŁA, do dziś w użyciu przez Annę Teresę Sz.-B. Gdy Babcia przeprowadziła się do Szczecina – przywieziono „nożną” maszynę SINGER. Nie wykluczam, że to jest ta sama, która została opisana we wspomnieniach.)
Z roku na rok coś się zmieniało. Między innymi Ojciec założył sadek owocowy - kupił trzydzieści drzewek jabłoni i grusz i posadził na drugiej połowie ziemi, obok domu. Zakupił je u ogrodnika w Porębie Dzierżnej za Wolbromiem, który miał szkółkę ze szczepiami owocowymi.
Anna Szopowa
Pamięci moich Rodziców
------------------------------------
Fotografie:
- Okolice Szreniawy: Karina Stempel (także autorka „Roku Drewnianego Konia”)
- Maszyna do szycia SINGER (była własnością Anny Szopa): Wojciech Banaszak
Zapraszam do pobrania i lektury -> Anna Szopowa i Wojciech Banaszak: Opowieści z Pamięci
WojCiech