Przejdź do głównej zawartości

Translator

Dziadkowie i tarapaty kobiet

Do domu i mieszkania Rodziców dobudowane było mieszkanie dla Dziadków (rodziców Ojca): jedna duża izba z sienią, chlewikiem i komórką. Okno z izby wychodziło na południe i ogródek, w którym Dziadek miał szkółkę drzew owocowych, jabłek i gruszek. Hodował dziczki z nasion i wiosną je szczepił: w odpowiednim miejscu urzynał piłką czubek dziczki, rozszczepiał nożem na dwie połówki i wsadzał tam krótką gałązkę uciętą ze szczepionej jabłoni lub gruszy (takie szczepienie nazywa się "w klin", a wsadzaną gałązkę - zrazem). Następnie brał w rękę grudkę żółtej gliny, rozmiękczał śliną, zalepiał miejsce szczepienia, okręcał i zawiązywał przędzą z konopi.

Przy ogródku, dla ochrony przed deszczem i zimnem, Dziadek własnoręcznie dobudował krytą „uliczkę”. Boki miała z drzewa, daszek przykryty słomą, były z niej drzwiczki na gościniec i do ogródka.

Z Dziadkami mieszkała siostra Babki, ciotka Kunegunda, wciąż panna, młodsza od babki. Zajmowała się gospodarstwem domowym Dziadków i w Dziadkowej uliczce przechowywała różne sprzęty i przyrządy do przędzenia, nasiona, zioła, garnki, przęślice, grzebień do czesania włókna, wrzeciona, warkocze uprzędzonych i ukręconych nici i wiele innych rzeczy potrzebnych w gospodarstwie domowym. Jako mała dziewczynka lubiłam zachodzić do tej uliczki i oglądać „skarby” ciotki. Moja Mama wszystkie takie rzeczy przechowywała na strychu, a nam nie wolno było chodzić na strych.

Napis na grobie Sewerynów w Szreniawie /ok. 2015/.

Babka była osobą słabowitą, często przebywała w łóżku. Miała jasne, blond włosy, białą cerę. Była drobna, cicha i bardzo cierpliwa. Miała brata, dużo od niej starszego, na imię miał Antoni. Nie znałam tego wuja. Zmarł przed moim urodzeniem. Rodzice mówili, że był nauczycielem. Nie miał dzieci, ani nie był żonaty. Zostały po nim książki i przepisane przez niego, pięknym pismem, legendy, pieśni i litanie. Gdy miałam osiem lat, te przepisane przez wuja legendy i litanie dobrze czytałam.

Babka Agata miała bardzo starą Biblię (Stary i Nowy Testament), drukowaną na grubym papierze bardzo starym drukiem, gdzie zamiast "i" było "y" (n.p. Maryja – red. WB). Ile razy zaszłam do Dziadków, to Babcia siedziała przy stole nad otwartą Biblią i czytała na głos, a Dziadek siedział przy piecu z różańcem w ręce i słuchał. Gdy już umiałam czytać, a Babka była chora, to wykradałam się z domu i Dziadkowi głośno czytałam.

Z tego okresu zapamiętałam biblijną opowieść o Matce Bożej i Jej panieńskich latach. Opowieść mówiła, że kiedy Maria była już w wieku, w którym izraelski obyczaj nakazywał wychodzić za mąż - rodzice i starsi w rodzinie postanowili wybrać Jej męża. Ogłosili po całej okolicy, aby w oznaczonym dniu wszyscy młodzieńcy zebrali się w bóżnicy z laskami w ręce, a którego laska zakwitnie, ten zostanie mężem Maryi.

W okolicy Jerozolimy żył ubogi i skromny cieśla Józef, który nie przyszedł z laską do bóżnicy, gdyż nie czuł się być godnym na Jej męża.

Gdy tak wszyscy zgromadzeni w bóżnicy czekali w napięciu, kiedy laski młodzieńców zaczną kwitnąć - nagle usłyszeli donośny głos, jakby ze ścian wychodzący:

- Jeszcze nie ma Józefa cieśli z Nazaretu, z rodu Dawida.

Wysłali więc po niego paru mężów, a gdy Józef wszedł z laską do Bóżnicy i stanął pośród zebranych młodzieńców, natychmiast laska zakwitła mu białą lilią (dlatego na starych obrazach Świętego Józefa malowali z lilią w ręku).

Babka Agnieszka bardzo ładnie się ubierała. Miała szerokie, długie do ziemi, kolorowe spódnice z kaszmiru. Do tych spódnic nosiła staniki w różnych kolorach, koszule z białego płótna, z haftowanymi mankietami u rękawów i takąż kryzą przy szyi. Do tego zakładała pięć sznurków prawdziwych, czerwonych korali oraz fartuchy z materiału w drobne kwiatki. Głowę zdobiła Jej kolorowa chustka, a ramiona - duża chusta, obie tybetki. Te stroje Babka dostała w wianie, z domu rodzinnego.

Był taki zwyczaj, że córki dostawały w wianie tyle ubioru, aby starczyło im na całe życie. Rzeczy te nawet po śmierci pozostawały w dobrym stanie (z jej fartucha szyłam sukienki jeszcze dla swoich dzieci).

Moja Mama nie miała tak dostatniego wiana, jak Babka, gdyż Jej ojciec zmarł, gdy była mała. Jej matka, Wiktoria, wyszła powtórnie za mąż do wsi Zasępiec. Mama, ze starszą siostrą Marią, zostały same. Wyprawy nie miał Jej kto przygotować. Została im tylko ziemia po rodzicach. Nie wiem, czy Franciszek dawał jakąś spłatę Mamie, nie wiem też, co Mama dostała w wianie. Była bardzo młoda, tak, że ze ślubem musieli czekać, aż ukończy szesnaście lat. Jak już wspomniałam, gospodarstwo po rodzicach objęli dopiero po pięciu latach małżeństwa. Przez te pięć lat pracowali przy rodzicach Ojca.

Oprócz brata Ojciec miał dwie siostry. Starsza wyszła za mąż do wsi Budzyń, za rolnika Olewińskiego. Młodsza - do Poręby Górnej, za Bielacha; tam zmarła po urodzeniu pierwszego dziecka.

Ojciec opowiadał, że kiedy rodziła ta młodsza siostra, On w samo południe był w Wolbromiu na jarmarku i stał przy wozie na rynku. Nagle poczuł, jakby go kto główką kapusty uderzył w głowę. Później dowiedział się, że właśnie wtedy siostra zmarła. Został po niej syn Franciszek i tego syna moja Mama wykarmiła piersią, razem ze swoją córką, Elżbietą. Po odkarmieniu Dziadkowie wzięli go na wychowanie i u Nich chował się do wieku poborowego. Z tego powodu mówiliśmy na niego "Dziadków Franek".

„Dziadków Franek” służył w wojsku trzy lata, w carskiej gwardii, w Petersburgu. Był wysoki, smukły, o wydatnym nosie i pociągłej twarzy. Po powrocie z wojska był jakby odmieniony, stateczny, poważny i cenił stan kawalerski.

W tych czasach kawalerowie nosili buty z wysokimi cholewami, z harmonijką między przyszwą a cholewą. Pasty do butów jeszcze nie było w użyciu, więc latem, w niedzielę rano, przed pójściem do kościoła, Franek „glansował buty”. Najpierw brał garść owsianej słomy i palił na płytce z kamienia. Powstały ciemny osad zbierał do czystej skorupki, dodawał łyżeczkę słodkiej śmietanki, mieszał na papkę i tym smarował buty, a potem stawiał je na słońcu. Kiedy wyschły - pucował szmatą do połysku.

Franciszek ożenił się na Zasępcu, na przystankę, z dziewczyną, której rodzice poumierali i została sama. Jego własny ojciec, Bielach, wyprawił mu wesele w swoim domu w Porębie Górnej i dał mu spadek po matce, 500 rubli, które dostał za żoną od moich Rodziców jako spłatę. Byłam na tym weselu razem z Rodzicami i siostrą Marysią.

Starsza siostra Ojca, która wyszła za mąż za Olewińskiego, zmarła przy czwartym dziecku. Spłatę od rodziców wzięła zaraz po ślubie, też 500 rubli, ale się nie skwitowała i zmarła nie skwitowana. Rodzice ufali Olewińskiemu i nie upominali się o pokwitowanie spłaty, a on po śmierci żony wystąpił o te spłatę sądownie. Rodzice musieli powtórnie zapłacić 500 rubli. Stosunek rodzinny i przyjacielski zerwał się na zawsze. Tylko najstarsza córka tej siostry, Kasia, często przychodziła do rodziców i bardzo lubiły się z Mamą (Kasia była zamężna, wyszła za mąż za wdowca, który nazywał się Kordys - mieszkali we wsi Buk, w parafii Gałcza).

Babka Agnieszka miała drugą siostrę, przyrodnią, Teresę (po drugiej matce). Tę siostrę, kiedy latem pasła w polu krowę, zgwałcił jakiś żonaty mężczyzna. Teresa bardzo to przeżywała.

Cmentarz w Szreniawie.

W tym czasie opinia publiczna była bezwzględna, niemiłosierna i niesprawiedliwa: całą winę przypisywano tylko kobiecie, a wychowanie dziecka „bez ojca” też spadało na kobietę. Mężczyzna był bez winy i bez kary.

Wtedy na wsi często trafiali się "majstrowie", którzy polowali na samotne kobiety i takich nazywano kokotek.

Księża z ambon czystości obyczajów wymagali tylko od kobiety. Jedynie raz usłyszałam z ambony, że do sakramentu małżeńskiego obowiązuje czystość tak kobietę, jak i mężczyznę. Ale głosił to ksiądz grekokatolik, wysiedlony przez Niemców z okolic Ołomuńca, który czasowo mieszkał w parafii Imbramowice u księdza proboszcza Knapa.

Po urodzeniu nieślubnego dziecka Teresa, nie wiem, jak to się stało, bo jeszcze byłam mała – słyszałam tylko, jak ściszonym głosem mówili, że to dziecko udusiła i wyniosła do lasu. Ktoś doniósł o tym władzom (wtedy władza była carska, rosyjska). Została zasądzona na trzy lata więzienia, bo dzieciak był chłopcem. Gdyby dziecko było dziewczyną - dostałaby dwa lata aresztu. Takie w owe czasy było prawo.

Słyszałam, jak Mama opowiadała swojej siostrze Marii, że najpierw Teresę wzięli do aresztu w gminie i badali, żeby powiedziała, co zrobiła z dzieckiem. Była w stanie depresyjnym, nic jeść ani mówić nie chciała. Mama litowała się nad nią i współczuła jej. Poszła odwiedzić ją w areszcie. Żandarm, Rosjanin, który ją pilnował, powiedział, że mogą obie wyjść na spacer i że Mama może z nią zostać na noc. Jak wyszły - wróciły przed samą nocą. Żandarm wlazł pod łóżko i czekał. W nocy Mama zaczęła pytać Teresę, jak się to wszystko stało. Teresa wszystko opowiedziała i bardzo się użalała nad swoim nieszczęściem. Żandarm to usłyszał i miał gotowe zeznanie. Odsiedziała trzy lata.

Po powrocie z więzienia wyszła za mąż za wdowca, do wsi zwanej Mostek. Mieszkała w małej chałupce na skraju wsi, niedaleko Budzynia. Mama ją odwiedzała, ale nie pamiętam, żeby ona kiedykolwiek była u Mamy. Rodzina wstydziła się jej. W tym czasie siedzenie w więzieniu było wielkim przestępstwem, szczególnie dla kobiety; a do tego szczególnie potępiane było dzieciobójstwo. Nikt nie brał pod uwagę tego, co ona przeżyła i przecierpiała. Do śmierci żyła z piętnem hańby spowodowanej przez rozpustnego mężczyznę.

Pewnego razu poszłam z Mamą w odwiedziny do jej chałupki i wtedy ją poznałam. Była podobna do Babki - drobna, cicha. Miała czarne oczy - byłam jeszcze dzieckiem - widziałam w tych oczach i całej twarzy tragizm przeżyć, i bardzo było mi jej żal. Do dziś, po tylu latach, jeszcze ją widzę i w modlitwach polecam ją Bogu, szczególniej w modlitwach za zmarłych.

Anna Szopowa
Pamięci moich Rodziców

--------

Fotografie: Karina Stempel (także autorka „Roku Drewnianego Konia”).

Zapraszamy do pobrania i lektury -> Anna Szopowa i Wojciech Banaszak: Opowieści z Pamięci