Przejdź do głównej zawartości

Translator

Chleba naszego powszedniego...

(Po przeprowadzce do Szreniawy, w roku 1904) Ojciec zmienił też metody uprawy ziemi. Kupił nowy pług do głębszej orki. Zaprowadził nowy płodozmian i zmieniał nasiona zbóż do siewu. Kiedy po raz pierwszy zasiał żyto kupione we dworze w Przybysławicach – urosło dwa razy większe od tego, które przywiózł z Porąbki. O ile pamiętam, to żyto z Przybysławic miało nazwę Petkus (w latach 70-tych pracowałem w NRD, w magazynie zbożowym i tam mechaniczne wialnie nosiły znak firmowy „PETKUS” - red. WB). To żyto nie dało się już żąć sierpem. Przyszła „moda” na kosę. Kłosy w tym życie były długie i niektóre ucinały się przy koszeniu. Po sprzątnięciu żyta z pola chodziłam z bratem Franciszkiem i zbieraliśmy te poucinane kłosy do koszyków. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy zebraliśmy kłosy, Mama wymłóciła je kijanką na płachcie, a po oczyszczeniu namierzyła całą ćwierć ziarna, które zaraz zmełła na żarnach i upiekła chleb.

Dotychczas zżęte sierpem żyto wiązano w snopki, zatem „nowe żyto” po skoszeniu natychmiast też wiązaliśmy w małe snopeczki, które szybko stawialiśmy w sztygi i tak zboże suszyliśmy.

Koła młyńskie /Wojciech Banaszak 2009/.

W pierwszych latach gospodarowania w Szreniawie Rodzice prowadzili dom bardzo oszczędnie. Oszczędzali na wszystkim, na czym tylko się dało – na jedzeniu, na ubraniu... Jednak chleba nigdy nam nie brakowało. Mama piekła bardzo dobry chleb. Często, kiedy nosiłam wodę i zgłodniałam, kroiłam sobie i posypywałam kromkę po wierzchu cukrem, a jak nie było – solą. Kiedy Mama kroiła chleb, to chłopcy pytali:

- Z czym będzie chleb?

Mama odpowiadała:

- Ze smakiem.

W pierwsze żniwa w Szreniawie całe zboże żęliśmy sierpami. Wychodziliśmy na pole przed wschodem słońca i kiedy słońce pokazywało się kawałek za nami, zboże już leżało na garściach. W południe była dłuższa przerwa na odpoczynek. Kiedy słońce „przechylało się” – znów wychodziliśmy na pole i żęliśmy do samego zmroku.

W następnym roku Ojciec zaczął kosić jęczmień na pokosy i tak robił też w następnych latach.

Ojciec opowiadał, że gdy był małym chłopcem, to cały rok nie jedli chleba. Żywili się przeważnie brukwią, a latem lebiodą i różnymi korzonkami. Na święta Babka Agnieszka obierała brukiew z łupin, te łupiny płukała w wodzie do czysta i gotowała. Po ugotowaniu gniotła je wałkiem na miazgę, dosypywała zmielonej w żarnach mąki, zagniatała w niecce na ciasto i rozpłaszczone na placek piekła pod blachą, gdzie się paliło - rozgarniała ogień na boki i w środek wsadzała placek.

Myśmy już chleba mieli pod dostatkiem. Jeśli któremuś z nas chleb wypadł z ręki na ziemię, to Ojciec kazał nam ten chleb podnieść, przeprosić i pocałować. Taką mój Tato miał cześć dla chleba.

Anna Szopowa 

----------------------

Zapraszam do pobrania i lektury -> Anna Szopowa i Wojciech Banaszak: Opowieści z Pamięci

WojCiech